Ben Stiller kojarzony jest z głupiutkimi komediami, których głównym zadaniem jest rozśmieszyć widza do łez. Mając w pamięci „Dziewczynę moich koszmarów” czy „Starsky'ego i Hutcha” spodziewałem się powielenia tego schematu, gdy aktor zasiadł na stołku reżysera komedii „Jaja w Tropikach”. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się myliłem.
Obraz opowiada o realizacji nowego filmu wojennego w południowo – wschodniej Azji, do którego zaangażowano wielu popularnych aktorów. Podczas produkcji pojawiają się jednak nieprzewidziane problemy, obraz pochłania ogromną ilość pieniędzy, a pomiędzy członkami ekipy filmowców dochodzi do licznych nieporozumień. Reżyser przenosi zatem głównych aktorów w samo serce azjatyckiej dżungli, gdzie tamci trafiają na bandę handlarzy narkotyków. Z początku nie przypuszczają, że nie są oni aktorami grającymi w filmie, ale prawdziwymi przestępcami...
Już polski dystrybutor wprowadzał widzów w błąd, zmieniając tytuł filmu z „Tropic Thunder” na „Jaja w Tropikach” i reklamując go jako najzabawniejszą komedię tego roku. Przez pierwsze 15 minut możemy mieć wrażenie, iż będzie to kolejna głupawa komedyjka okraszona sporą dawką prostackich dowcipów, jednak później akcja i towarzyszący jej klimat produkcji zmienia się o 180 stopni. Nagle zdajemy sobie sprawę, że reżyser postanowił wyśmiać Hollywood, w tym wielkie wojenne eposy. Krytyka nie ominęła dzisiejszych gwiazd i ich coraz dziwniejszych sposobów na przygotowania do swoich nowych ról. Stiller zaatakował również Akademię i jej wybory laureatów Oscara, biorąc za przykład upośledzone postaci z „Rain Mana” i „Jestem Sam”.
Olbrzymie wrażenie robi gwiazdorska obsada: Ben Stiller, Jack Black, Robert Downey Jr., Steve Coogan, Matthew McConaughey i inny niż zwykle... Tom Cruise, a przecież pojawia się jeszcze m. in. Nick Nolte czy Terrence Howard. Szczególnie zachwycili mnie Downey Jr., McConaughey i Cruise. Jak głoszą plotki, pierwszy z nich, ma szansę na nominację do Oscara za rolę Kirka Lazarusa, co w żadnym stopniu mnie nie dziwi. Aktor stworzył niezwykłą kreację, która za każdym razem wzbudza w nas szyderczy uśmiech. Postać Lazarusa była podobno wzorowana na Russellu Crowe i jego poświeceniu się dla granych przez niego bohaterów. Robert Downey Jr. uświadamia nam jak płytcy i sztuczni potrafią być aktorzy. Gwiazdor, po sukcesie „Iron Mana”, ma ostatnio dobrą prasę, pozostaje trzymać kciuki i wierzyć, że jego narkotykowe problemy są już tylko wspomnieniem. Świetnie w roli półgłówka i cwaniaczka, managera Speedmana, spisuje się McConaughey (mam tylko nadzieję, że nie wzorował tej postaci na sobie). Zachwyca Tom Cruise, pomimo że występuje tylko w epizodzie. Krytycy, którzy zamówili już kwiaty na filmowy grób aktora, będą musieli je zwrócić, bowiem tym razem pokazał, ile jest wart. Nie przypuszczałem, że ciągle stać go na autoironię, dzięki czemu, grany przez niego bohater, to klasyczny symbol zachłannego producenta filmowego. Już dawno nie widziałem u niego takiego, może nieco dziecinnego, szczęścia płynącego z wykonywanej pracy, zabawy rolą. Cruise nawet tańczy, jak za dawnych starych lat. Uważam, że dla niego to olbrzymia, wykorzystana szansa na powrót do łask widzów i krytyków.
W tym dziele nawet efekty specjalne i charakteryzacja są celowo kiczowate. Jest to aluzja do obrazów przesyconych i opierających się jedynie na stronie wizualnej. Autor uważa, że dzięki nim kino powoli traci swoją magię, ograniczając wyobraźnię widza. Strzałem w dziesiątkę okazała się scenografia, która jest niemal idealnym tłem dla fabuły przedstawionej w projekcie.
Stiller nakręcił dzieło niezwykłe i niespotykane w dzisiejszych czasach. Najczęściej mamy do czynienia z parodiami typu „Straszny film”, od których bardziej wymagający widz trzyma się, jak może najdalej. Utalentowanemu twórcy udało się stworzyć inteligentną satyrę „Fabryki Snów”, która we wspaniały sposób odkrywa jej prawdziwe oblicze. Nie słuchaj dystrybutora mówiącego, że będziesz śmiał się do łez, bo to nieprawda. „Jaja w Tropikach” to rozrywka na wysokim poziomie, przeznaczona przede wszystkim dla widza zakochanego w ambitnym kinie, ze sporą dawką charakterystycznego poczucia humoru. Jest to obraz, który szczerze polecam!