Sięgając pamięcią do mej młodości durnej i chmurnej, muszę przyznać, że obrazy o superbohaterach, czy innych X-menach nie należały do stałych pozycji na tzw. liście „do obejrzenia”. Jednak gusta się zmieniają, to raz, a dwa partnerstwo zobowiązuje do kompromisów, jak się okazuje czasami do bardzo przyjemnych kompromisów. Teraz bohaterowie z marvelowskiego uniwersum dostarczają mi sporo frajdy. Dobra może nie wszyscy, ale najnowsze przygody Thora i owszem.
Na drodze Thora pojawia się kolejny członek rodziny, który sieje zagładę i zniszczenie. Pierworodna córka Odyna jest jednak zdecydowanie gorsza i bardziej krwiożercza (w końcu bycie Boginią Śmierci zobowiązuje). W efekcie pierwszego starcia z Helą Thor i Loki trafiają na planetę pełną odpadków (tak ludzi, jak i rzeczy), w miejsce swoistego niebytu. Drogi braci jak zawsze wiodą zupełnie innymi torami. Czy jednak uda im się zjednoczyć, zmontować drużynę i ocalić przed morderczymi zapędami Heli, nie tylko Askarg, ale i cały wszechświat? Kto wie... najpierw czeka ich kilka emocjonujących przygód.
Twórcy obrazu zauważyli, że podszycie historii, w jakikolwiek sposób sentymentalnym powrotem do lat osiemdziesiątych ostatnio jest w sztosie. Muzyczny powrót do przeszłości wyśmienicie sprawdził się w obu częściach „Strażników Galaktyki”, że już nie wspomnę o popularności netflixowego serialu „Stranger Thigs”, w całości osadzonego w latach 80. XX wieku. Jak widać to ostatnio modne i „Ragnarok” też podąża tą drogą. Muzycznie jest po staremu. Genialnie dobrany kawałek „Immigrate song” Led Zeppelin, który dodatkowo stanowi swoistą klamrę dla obrazu i elektronika przywołująca na myśl, nie tylko ścieżkę dźwiękową „Stranger Things”, ale i wczesny Kraftwerk, to wszystko stanowi bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową nowego „Thora”.
Jednak oprawa muzyczna to nie jedyny plus obrazu. Mocą nowej odsłony przygód „Thora” jest jego komediowa strona, która również przywodzi na myśl „Strażników Galaktyki”, szczególnie ich drugą odsłonę. Jest zabawnie, a bywa wręcz śmiesznie – przyznać muszę, że kilka razy nie mogłam powstrzymać zdrowego wybuchu śmiechu. Na szczęście po triumfach „Kac Vega” zapomina się już o kloacznych żartach, na rzecz humoru sytuacyjnego, zabawnych dialogów, czy zwykłej wymiany zdań.
Warto też zwrócić uwagę na efekty specjalne. Na ekranie dzieje się bowiem dużo – w końcu to film akcji. Sceny walki są nie tylko przyjemna dla oka, ale okraszone odpowiednią muzyką robią niemałe wrażenie, szczególnie kiedy na nosie widza lądują okulary 3D. Muszę jednak zaznaczyć, że film nie jest przeładowany efektami na tyle, by męczył oczy, czy skupiał się wyłącznie na nich, zapominając o opowiadanej historii. Co to, to nie. Wszystko jest wyważone na tyle, by zainteresować widza i dać spory zastrzyk dobrej zabawy.
Aktorsko jest poprawnie. Może z większym dystansem niż wcześniej i bez skądinąd boskiego zadęcia. W tej kwestii jednak trudno o zaskoczenie, bo większość głównych bohaterów już gdzieś pojawiła się w komiksowych ekranizacjach.
Może mnie coś ominęło, ale żadne minusy nie zakuły mnie w oczy. Seans wspominam z uśmiechem na twarzy, bo nie będę ukrywać, że bawiłam się wyśmienicie. „Thor: Ragnarok” to kawał dobrej rozrywki, gwarantujący udany wieczór.