Pierwszy anglojęzyczny film fabularny Joachima Triera to dramat psychologiczno-obyczajowy nakręcony w międzynarodowej koprodukcji. Tytuł, z którym można się było dotychczas zetknąć i w muzyce i w kinematografii, w kontekście tego filmu daje dużo do myślenia.
Można o nim powiedzieć w skrócie: życiowy. Rozpoczyna się od wątku narodzin dziecka, a opowiada o śmierci głównej bohaterki i problemach z oswojeniem tej tragedii przez jej najbliższych. Isabelle Reed, światowej sławy fotoreporterka wojenna zginęła w wypadku samochodowym niedaleko swego domu. Wygląda to na ironię losu, bo w pracy zawodowej udawało jej się wiele razy uniknąć śmierci od kul i bomb. Trzy lata po śmierci Isabelle, w jednej z nowojorskich galerii, zorganizowana będzie retrospektywna wystawa jej fotografii. Wydarzeniu temu ma towarzyszyć ukazanie się artykułu o fotografce, który ma napisać jej niegdyś bliski współpracownik. Autor tekstu ma zamiar zawrzeć w nim prawdę o okolicznościach śmierci Isabelle. Jej mąż Gene oraz jej dwaj synowie - dorosły Jonah i nastoletni Conrad, spotykają się z tej okazji razem pod jednym dachem, gdyż Jonah przyjeżdża do rodzinnego domu, by pomóc przy wystawie. Okazuje się, że wszyscy trzej mają problem z wzajemnymi relacjami. Każdy z nich na swój sposób zapamiętał zmarłą i te wizje różnią się między sobą. Na jaw wyjdą skrywane długo sekrety i tłumione żale.
W filmie zawartych zostało kilka wątków. Jest to opowieść o śmierci bliskiej (najbliższej) osoby, o dorastaniu, o miłości, zdradzie, o rodzinie, o poświęceniu i pamięci. Ta ostatnia kwestia sprawia, że dużo w nim retrospekcji. Reżyser stara się pokazać portrety bohaterów. W sensie dosłownym widzimy zbliżenia twarzy, na których dostrzec można każdy pieg i każdą zmarszczkę. Zdawałoby się, że nic nie da się ukryć. A jednak, portrety psychologiczne, jakie próbuje stworzyć Trier, przekonują, że każdy, a szczególnie dorosły ma coś do ukrycia. Dorosłość pokazana w filmie jest trudna i nieszczera. W porównaniu z nią świat nieco dziwnego i wycofanego nastolatka jest ciekawszy, bardziej prostolinijny. W zasadzie wszyscy bohaterowie filmu ciężko radzą sobie ze zmianą, boją się lub nie chcą wejść w nowe role, oglądają się w przeszłość.
W „Głośniej od bomb” teraźniejszość, przeszłość i wyobraźnia świetnie splatają się ze sobą. Akcja filmu przenosi się na chwilę w świat wirtualnej gry, w którą wchodzi ojciec, by być blisko syna, który kryje się za awatarem. Ten element również dobrze współgra z pozostałymi. To symbol naszych czasów, w których zaczynamy się porozumiewać przez monitory i ekrany, w których zanika coś tak naturalnego jak rozmowa w cztery oczy.
Doborowa obsada gwarantuje dobry odbiór filmu. Pośród wielu znakomitych kreacji aktorskich wyróżnia się szczególnie duet ojca i młodszego syna (Gabiel Byrne - Devin Druid). Tempo filmu dostosowane jest do tematyki, chociaż niektóre ze scen wydają się być trochę za długie. Na szczęście jest ich tylko kilka. Poza tym w filmie jest sporo humoru, ale raczej jest to gorzki śmiech. W ogóle sporo w nim kwestii nie do śmiechu. Okazuje się, że nie do końca można poznać nawet najbliższe osoby i prawdę. A może czasem lepiej jej nie znać? To co niewypowiedziane, ukryte, może zranić, gdy wyjdzie na jaw. Cisza może czasem huknąć głośniej niż bomba, a życie daje nieźle popalić.
Film był nominowany do Złotej Palmy na MFF w Cannes w 2015 r. i został nagrodzony w kategorii najlepszy film na Sztokholmskim Festiwalu Filmowym 2015.