Jednym z bardziej oczekiwanych filmów tego roku była „Wyspa strachu” Davida Twohy (znanego między innymi z takich produkcji, jak „Pitch Black”, „Kroniki Riddicka” oraz „Ciśnienie”). Niestety okazało się, że ITI Cinema nie wprowadzi go do polskich kin we wcześniej podawanym terminie. I na chwilę obecną nie ma jakichkolwiek informacji, czy obraz w ogóle trafi na nasze ekrany. A według mnie byłaby to spora strata. Dziwi tutaj postawa dystrybutora, który rezygnuje z dosyć pewnego zarobku, bo nie ma co ukrywać - takie nazwiska jak Twohy, Olyphant, Zahn czy Jovovich przyciągają widzów.

Atutem filmu nie są jednak tylko znani aktorzy, ale również ciekawa fabuła. Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że to historia jak wiele innych. I rzeczywiście jest w tym ziarno prawdy. Tylko że każdą dobrą historię można zepsuć, jeśli się ją źle poprowadzi. Całe szczęście w tym miejscu można liczyć na umiejętności reżysera, który w mistrzowski sposób stopniuje napięcie i tak gmatwa całą historię, że nie sposób się domyślić, jaki będzie jej koniec. Ale może powiem w końcu o czym opowiada „Wyspa strachu”.

Cliff (Steve Zahn) i Cydney (Milla Jovovich) to para nowożeńców, którzy postanawiają spędzić swój miesiąc miodowy na Hawajach. Romantyczne wędrówki po spokojnych i cichych plażach tamtejszych wysp, to właśnie to, o czym marzą. Pewnego dnia postanawiają wybrać się szlakiem Kalalau do najpiękniejszego ślepego zaułka świata. Przygotowawszy zapasy, wyruszają samochodem do miejsca, w którym się rozpoczyna. Po drodze napotykają na parę autostopowiczów i wagabundów. Pomiędzy obiema parami dochodzi do niewielkiego spięcia i każda z nich podróżuje dalej na własną rękę. Na szlaku Cliff i Cydney poznają Nicka (Timothy Olyphant), a potem jego narzeczoną Ginę (Kiele Sanchez) i postanawiają razem iść dalej. Natrafiają również wtedy na starych znajomych, autostopowiczów, którzy podróżują sami. W międzyczasie sielską wędrówkę zakłóca jednak spotkanie grupki turystek, które opowiadają o parze grasujących morderców na Oahu i tym, że mogli zbiec na wyspę, na której aktualnie przebywają. Obie pary postanawiają mimo wszystko dotrzeć do celu, nie zważając na coraz mniejszą liczbę turystów na szlaku i coraz większe zagrożenie. Tylko co może się wydarzyć w spokojnych i odludnych miejscach, kiedy każdy podejrzewa każdego?

Myślę, że tyle o fabule wystarczy. Więcej i tak nie mógłbym zdradzić, bo oglądanie filmu straciłoby wtedy sens. W każdym razie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że do samego końca obraz trzyma nas w napięciu. I jeśli ktoś zacznie go oglądać, to na pewno będzie chciał poznać zakończenie. Przejdźmy zatem do aktorów, którzy spisali się rewelacyjnie. Na szczególną uwagę zasługuje Steve Zahn, który w roli rozmamłanego scenarzysty wypada świetnie. Równie dobrze spisał się Timothy Olyphant, który w ironiczny sposób odgrywa rolę weterana wojny z Iraku. Reszta aktorów być może nie zasługuję na szczególne wyróżnienie, ale i oni trzymają poziom. Poza tym wszystkim w obrazie można doszukać się jeszcze jednego znaczącego atutu i jestem pewien, że nie umknie on niczyjej uwadze. Mówię tu o malowniczych zdjęciach hawajskich wysp. Po prostu coś pięknego.

Podsumowując, muszę przyznać, że każdy element filmu pracuje na jego sukces i trudno doszukać się wad. W zasadzie jest tylko jedna - obraz nie wnosi nic nowego. Jest jednak tak niesamowicie dopracowany, że nie można tego przegapić. „Wyspa strachu” to bardzo udany thriller, w którym reżyser bez przerwy zwodzi widza, nie dając mu żadnej pewności kto jest kim i jaki będzie koniec. Dawno nie widziałem tak dobrej produkcji z tego gatunku, dlatego jeśli tylko będzie kiedyś taka możliwość, zachęcam do jej obejrzenia.