Reżyser „Mortal Kombat” i „Aliens vs Predator” kręci „Trzech Muszkieterów”. Mogło się udać? Mogło, ale się nie udało.
Pierwszy akapit będzie dla widzów, którzy od filmu przygodowego oczekują przede wszystkim wartkiej akcji, widowiskowych walk, robiących wrażenie efektów specjalnych i zabawnych dialogów. Jakkolwiek „Muszkieterowie” nie są w tych kategoriach bezkonkurencyjni, to reżyser radzi sobie bardzo sprawnie i nic nie można produkcji od tej strony zarzucić. Jeśli szukacie lekkiego, wciągającego filmu na sobotni wypad do kina ze znajomymi, ten film się do tego nadaje. Wyniki zagranicznych zestawień mówią z resztą same za siebie – Anderson raz jeszcze dowiódł, że potrafi przez dwie godziny sprawnie zabawić publiczność.
A teraz będzie trochę narzekania. Nie mam nic przeciwko widowiskowym, komercyjnym produkcjom, doskonale bawiłem się na „Piratach z Karaibów” czy „Sherlocku”, więc proszę mnie źle nie zrozumieć: nie krytykuję tego filmu dla zasady. Jednakowoż lubię, kiedy bohaterowie sprawiają wrażenie istot myślących, przewidujących skutki swoich działań, zdolnych domyślić się jak zachowa się gilotyna po przecięciu sznura, a jak zdradzony wspólnik kiedy odkryje, że go zdradzono. Zwłaszcza jeśli bohaterowie pełnią funkcje dowódców wojskowych, kardynałów, szpiegów czy monarchów. W tym filmie niestety tak nie jest, i głównie z tej przyczyny po pierwszych piętnastu minutach miałem już w zasadzie wyrobioną opinię na temat scenariusza. Scena, w której Milady beztrosko rzuca się w pułapkę, o której skuteczności dopiero co się przekonała, natychmiast przechodzi w kolejną, w której muszkieterowie równie beztrosko zatapiają po dach bibliotekę pełną bezcennych dokumentów, w której z resztą sami się właśnie znajdują. Nie jestem w tym momencie w stanie stwierdzić, czy winny jest scenarzysta czy literacki pierwowzór (którego nie znam), jednakowoż w książkach Dumasa które czytałem, brawura była na ogół poprzedzona zimną kalkulacją. Tutaj – nie.
Odwzorowanie historycznych realiów również nie było chyba celem twórców filmu i to być może tłumaczy, dlaczego odwzorowano je tak niechlujnie. Ostatecznie kto zobaczywszy na ekranie latający statek (przypominam, mamy początek XVII w.) będzie się obrażał na detale? Dość wymowny wydaje mi się komentarz mojego zorientowanego znajomego na widok plakatu: „Gdyby on tak trzymał prawdziwy muszkiet, to by mu kula wypadła”.
Czy coś jeszcze? Aktorstwo jest w zasadzie przyzwoite, przynajmniej jeśli chodzi o główne postacie, bo aktorzy drugoplanowi sprawują się różnie i kwestie też miewają napisane ze zmienną sprawnością. Trójwymiar wykorzystywany jest pomysłowo i do granic możliwości, co zapisuję na plus, bo dobrze współgra z konwencją i odwraca uwagę od potknięć scenarzysty. Muzyka jak najbardziej przyzwoita, kostiumy na poziomie, scenografia bez zarzutu. Widać gołym okiem, że producent nie oszczędzał na detalach. I dobrze.
Na koniec powtórzę raz jeszcze: kto chce po prostu pochrupać popcorn patrząc na widowiskowy, wciągający spektakl, będzie zadowolony. Kto przy tym wymaga od spektaklu minimum logiki, zadowolony nie będzie. Daję 3 za wrażenia estetyczne i czekam na kolejną ekranizację, która wywoła u mnie choć odrobinę mniejsze zażenowanie.
|