Wszelkiego rodzaju ekranizacje zbierają obecnie swoje żniwa – czy to w wypadku przenoszenia na ekrany książek, czy bardzo modne obecnie – gier. Właśnie trwają prace nad „Warcraftem” czy „Assassin’s Creed”, a to przecież tylko kropla w morzu ekranizacji gier. Najświeższym projektem opartym na komputerowej rozrywce jest obraz Aleksandra Bacha – „Hitman: Agent 47”, który właśnie pojawił się w kinach. Cóż można powiedzieć o tej produkcji? Na pewno niemało.
Organizacja Syndicate International pragnie poznać klucz do tworzenia Agentów – silnych, szybkich i niebezpiecznych jednostek, których zadaniem jest eliminowanie poszczególnych zagrożeń. Osoba odpowiedzialna za przebieg ich tworzenia, Litvenko, zniknęła, ślad się po niej urwał. Jedyną możliwością dotarcia do niej okazuje się odnalezienie córki naukowca, w końcu zawsze można jej użyć jako karty przetargowej. Wysłannicy Syndicate International nie wiedzą jednak, że dotarcie do dziewczyny nie będzie takie łatwe. Sprawy jeszcze bardziej się skomplikują, gdy do gry wkroczy Agent 47.
Nowy „Hitman” to czysta wizualna rozrywka. Mnóstwo wybuchów, pościgi, zapierające dech w piersi sceny walk – zarówno tych wręcz, jak i z wykorzystaniem pistoletów. Jeżeli chodzi o warstwę wizualną i napakowanie produkcji trzymającymi widza w napięciu scenami, film doskonale spełnia swoje zadanie – serwuje sporą dawkę kopniaków i wybuchów. W pewnym momencie widz ma wrażenie, jakby oglądał gameplan gry. Akcja pędzi z zawrotną prędkością, na każdym kroku czekają kolejni napastnicy.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie próba stworzenia z tej produkcji obrazu z drugim dnem, z jakimś filozoficznym przesłaniem o tym, że to decyzje i czyny budują człowieka. Może i w tym stwierdzeniu odnajdziemy prawdę wiecznie żywą, jednak weźmy pod uwagę, że napakowanie filmu akcji takimi górnolotnymi dywagacjami nie do końca wpasowuje się w klimat obrazu. Film akcji powinien skupiać się na wizualnej rozrywce, tę duchową pozostawiając innym gatunkom.
Dodajmy do tego jeszcze dość kiepską fabułą „Hitmana”. O ile sama postać tytułowego bohatera została dobrze wykreowana i zarysowana, o tyle historia wokół niej nie do końca przekonuje. Nawet wtedy, gdy widz ma do czynienia z zaawansowaną technologią, obecnie jeszcze nieznaną ludzkości, przynajmniej nie oficjalnie, która wprowadza do fabuły dawkę oderwania przedstawionego świata od rzeczywistości. Niestety nawet to nie pomaga. Odbiorca nie jest w stanie uwierzyć w serwowane mu przez twórców rozwiązania. Za dużo nieprzemyślanych sekwencji, które nijak nie łączą się ze sobą.
A wielka szkoda, gdyż „Hitman” mógłby okazać się interesującym filmem. O wiele ciekawszym, gdyby skupiono się na akcji, zostawiając nieudane wątki w szczelnie zamkniętej skrzyni. Niestety twórcy chcieli napakować produkcję nie tylko wybuchami i scenami walk, ale i głębią, co przeważnie kończy się dość tragicznie.
„Hitman: Agent 47” to produkcja, którą można, ale niekoniecznie trzeba obejrzeć. Próba stworzenia czegoś ambitniejszego spełzła na niczym. Co więcej, negatywnie wpłynęła na odbiór obrazu jako całości. Może w przyszłości kolejna ekranizacja, o ile taka powstanie, ustrzeże się podobnych błędów.