Do kalendarzowego początku lata pozostało wprawdzie jeszcze trochę czasu, ale w kinach początek maja zdecydowanie można uznać za rozpoczęcie okresu letniego. W ciągu najbliższych kilku miesięcy na naszych ekranach zagoszczą najbardziej kasowe i najbardziej wyczekiwane superprodukcje, a pierwszą z nich jest niewątpliwie „X-Men Geneza: Wolverine”, czyli nowy rozdział kinowej wersji popularnego komiksu.
Film Gavina Hooda to spin-off poprzednich części serii, poświęcony w całości najpopularniejszemu z X-Menów, Wolverine'owi. Bohatera poznajemy w chwili, gdy zamordowany zostaje jego ojciec, a on sam odkrywa, że wykracza poza powszechnie przyjętą definicję normalności. Po latach spędzonych wraz z bratem na wojnach i epizodzie w specjalnej jednostce pułkownika Williama Strykera, Logan znajduje spokój u boku pięknej kobiety, gdzieś w Kanadzie. Sielanka trwa jednak tylko sześć lat. Zostaje on bowiem odnaleziony przez Victora, swojego brata, który morduje jego ukochaną. Kierowany żądzą zemsty, Logan dobrowolnie poddaje się eksperymentowi wszczepienia do swojego szkieletu adamantium, najtwardszego z metali. Okazuje się jednak, że nie wszystko, co uważał za prawdę, było nią w rzeczywistości...
Czwarty kinowy film z serii X-Men już od pierwszych scen raczy nas świetnymi efektami, nie pozostawiając wątpliwości, na który element sztuki filmowej największy nacisk położyli jego twórcy. Kapitalna jest czołówka, ukazująca głównego bohatera i jego brata na frontach wszystkich wojen XX wieku – piękne zdjęcia i komiksowa stylistyka rozbudzają naszą nadzieję na kawał świetnego kina rozrywkowego i wizualną ucztę. I choć równie pięknych, komiksowych scen już w filmie nie zobaczymy, to jednak to, co przygotowali dla nas autorzy (głównie specjaliści od efektów specjalnych) może robić wrażenie. Wszystkie wybuchy, sceny walk i postacie mutantów zostały dopracowane do szczegółów. Akcja poprowadzona jest sprawnie, nie sposób się więc nudzić, a film ogląda się tak, jak powinno, czyli bardzo dobrze. I to niezależnie od tego, czy ktoś jest fanem komiksu, czy nie miał z nim wcześniej styczności.
Świetnie prezentują się same mutanty, przede wszystkim efektowny Gambit, zabawny Blob i oczywiście tytułowy Rosomak. Hugh Jackman już po raz czwarty wcielił się w Wolverine'a, dzięki czemu doskonale wczuwa się w swoją postać, a przy tym prezentuje się niezwykle okazale. Nie gorzej wypada postać Wade'a, szkoda tylko, że na ekranie widzimy go tylko na początku, bo sekwencja walki z jego udziałem naprawdę może się podobać, przypominając wyczyny Johna Prestona z „Equilibrium”.
„X-Men Geneza: Wolverine” spełnia wszystkie wymogi stawiane przed letnimi filmami rozrywkowymi. Jest efektowny, momentami zabawny, a i fabularnie nie ma się czego wstydzić, choć komiksowa historia Wolverine'a została nieco spłycona i uproszczona. Film Hooda trzyma jednak poziom pierwszych dwóch części serii (w reżyserii Bryana Singera) i jest zdecydowanie lepszy niż trzecia (Bretta Ratnera). Do tego stopnia, że wciąż nie mam dość - z przyjemnością poczekam więc na kolejny rodział X-Menów, „First Class”. Udany początek lata w kinach.