W ostatni weekend listopada w Krakowie odbył się niewielki przegląd filmów poświęconych tematyce zaburzeń ze spektrum autyzmu. Otwierająca mini festiwal „Temple Grandin” jest jeszcze jednym dowodem na to, że nie tylko w kinie można teraz zobaczyć dobry film.
Powstała w zeszłym roku na zamówienie HBO produkcja daje się w zasadzie streścić zdaniem, od którego się rozpoczyna: „Nazywam się Temple Grandin i nie jestem taka jak większość ludzi”. Do tego mniej więcej sprowadza się treść tej skróconej biografii. Za to sposób opowiadania pozwala dostrzec w tym zdaniu coś więcej niż stary banał o innym, które nie oznacza gorszego. I to jest chyba najważniejsza zaleta tego filmu. Kanoniczny już „Rain Man”, dzięki któremu ludzkość dowiedziała się o mało wówczas popularnej formie niepełnosprawności umysłowej, pokazuje autyzm całkowicie z zewnątrz, nie zagłębia się prawie w ogóle w wewnętrzny świat głównego bohatera. Tutaj jest zupełnie inaczej. Chyba najczęściej wykorzystywanym środkiem obrazowania są ciągi migawek przelatujących przez głowę Temple jako skojarzenia z odbieranymi przez nią elementami rzeczywistości. Ale zdarzają się również ujęcia kręcone z perspektywy jej sposobu postrzegania czy dźwięki zniekształcone przez jej zaburzenia percepcji słuchowej. Takie atrakcje bombardują nas od samego początku seansu, z czasem zaczynają pojawiać się jakby rzadziej – a szkoda. Robią ogromne wrażenie.
Fabularnie film jest wycinkiem z biografii kobiety chorującej na tzw. autyzm wysoko funkcjonujący – co oznacza, że spełnia ona wszystkie kryteria diagnostyczne autyzmu, ale z jej inteligencją ogólną wszystko jest w porządku. Z pewnymi zadaniami radzi sobie nawet lepiej niż ogół – wielu badaczy podejrzewa, że specjalne uzdolnienia niektórych chorych wynikają z morderczego treningu, jakim jest dla nich nauka codziennego życia w społeczeństwie. Temple Grandin zasłynęła najpierw jako projektantka genialnej infrastruktury dla hodowców bydła – z jakiegoś powodu bardzo łatwo przychodzi jej interpretowanie zwierzęcych zachowań stadnych. Dopiero później zaangażowała się w promowanie wiedzy na temat swojego schorzenia. Da się kupić w Polsce kilka książek podpisanych jej nazwiskiem, polecam zainteresowanym.
Fabuła filmu jest całkiem ciekawa, a przy tym pouczająca i momentami zabawna, choć mniej więcej w połowie zaczyna się trochę rozłazić i gubić tempo. A może po prostu nie sposób przez dwie godziny utrzymać atmosfery niezwykłości i zaskoczenia jaka towarzyszy pierwszym minutom. No i oczywiście należy zwrócić uwagę na częsty mankament biografii znanych postaci – trochę za dużo w tym zachwytu nad heroizmem. Nie neguję oczywiście zasług głównej bohaterki ani nie twierdzę, że jej życie było łatwe, natomiast na pewno filmowi nie zaszkodziłaby odrobina zbalansowania i zaniechanie podziału na dobrą Temple z przyjaciółmi i złą, nieżyczliwą resztę świata. Przy czym duże uznanie należy się autorom za uchwycenie perspektywy matki Temple – wychowywanie autystycznego dziecka nie jest i nigdy nie będzie łatwe, a w czasach, kiedy lekarze uważali, że to matki wywołują chorobę u swoich dzieci, było jeszcze gorzej. Przy okazji brawa dla Julii Ormond, bo zagrała bardzo ładnie.
A skoro już jesteśmy przy aktorstwie, to Claire Danes zasłużyła na wszystkie nagrody, jakie otrzymała za swój występ (był wśród nich Złoty Glob). Wrażenie kontaktu z osobą autystyczną ma się podczas oglądania tego filmu prawie takie, jak w rzeczywistości i to naprawdę jest coś. Dustin Hoffman to przy tej pani amator z ligi okręgowej i choćby dlatego warto obejrzeć choćby kawałek tego filmu. Ogromne brawa.
Choć odrobinę przeszkadza fakt, że piętnastoletnia Temple praktycznie nie różni się od trzydziestoletniej. Ale pewnie da się tego nie zauważyć.
Podsumowując, film dobry, choć nie wybitny, ale z pewnych przyczyn warto dać mu szansę. Zwłaszcza że na pewno nie raz jeszcze pojawi się w telewizji i można go z łatwością dostać na DVD. A ja rozważam zakup abonamentu HBO.