Dobre nazwiska posiadają pewną moc – przyciągają potencjalnych odbiorców niczym magnes żelazne opiłki. I nie chodzi tylko o aktorów czy reżyserów, ale i scenarzystów. Luca Bessona nie trzeba chyba nikomu przedstawiać – producent, reżyser, scenarzysta. „Wielki błękit” czy „Leon Zawodowiec” to filmy, które przeszły do legendy swoich gatunków, największe dzieła Francuza. Osobiście cenię sobie pracę Bessona, większość jego dzieł to dobrze opracowane filmy, dostarczające sporej dawki niezapomnianych wrażeń. To właśnie nazwisko scenarzysty w pierwszej kolejności wpłynęło na moją decyzję o wybraniu się na seans „Brick Mansions. Najlepszy z najlepszych”. Drugim „wabikiem” okazała się zapowiedź – wprost naładowana akcją niczym kałasznikow nabojami.
Ktoś kradnie broń masowego rażenia – okazuje się, że bomba trafiła do oddzielonej od reszty Detroit murem dzielny zwanej Brick Mansions, która rządzi się swoimi prawami. Wieść niesie, że zdobył ją najgroźniejszy mieszkaniec odseparowanej części miasta – Tremaine. By zapobiec katastrofie, do dzielnicy zostaje oddelegowany przedstawiciel prawa, Damien. Jego zadaniem jest rozbrojenie bomby. W odnalezieniu zguby pomaga funkcjonariuszowi mieszkaniec Brick Mansions, Lino, którego ukochana została porwana przez Tremaine’a.
Jeżeli zapowiedź wywarła na Was wrażenie, wiedzcie jedno, to dopiero przedsmak tego, co czeka na odbiorcę w filmie. Pościgi, masa wystrzelonych pocisków i najważniejszy element – efektowne sceny walki. To, co wyczynia David Belle nazywam magią: skoki, fikołki, kopnięcia… I wiele, wiele innych trików obcych przeciętnemu zjadaczowi chleba. Wprawdzie po „13 Dzielnicy” jestem przyzwyczajona do takich widowiskowych scen, jednak w tej produkcji efektowność przerosła tę ze wspomnianego dzieła. Paul Walker miał trudne zadanie, musiał zwrócić na siebie uwagę odbiorcy wpatrzonego w Lino. I udało mu się to – sceny z tą dwójką bohaterów to dobre, pełne napięcia sekwencje, które stanowią doskonałą ucztę dla miłośników kina akcji.
Jedynym mankamentem produkcji okazuje się wrażenie déjà vu – gdzieś już to widziałam. Paul Walker jako przedstawiciel prawa? Było. Niebezpieczna dzielnica miasta? Była. Policjant z tajną misją? Było. David Belle kopiący, skaczący i fikający koziołki? Trzy razy było. Nie mówiąc o wyścigach samochodowych. Zresztą większość sekwencji jest znana z drugiej części "13 Dzielnicy". Tylko z Europy przenieśliśmy się do Ameryki. No dobrze, może oryginalnością ten film nie grzeszy, jednak nie dla innowacji ktoś idzie na takie dzieło do kina. Tutaj liczy się przede wszystkim akcja. Zawrotne tempo (wystarczy dosłownie kilka sekund, by coś się wydarzyło), niespodziewane zwroty fabuły i wspomniane wyżej sceny walk – to czyni z tego filmu produkcję wartą obejrzenia. Zresztą, Luc Besson nie raczy odbiorców jałowymi filmami.
„Brick Mansions” to dobre kino akcji, które powinno się spodobać osobom uważającym, że „13 Dzielnica” to ciekawe dzieło. Produkcja nie zawiedzie również miłośników twórczości Bessona. Film dostarczył mi sporą dawkę wrażeń, nieoczekiwany twist oraz silnie zarysowane postaci. Nawet kobiece sylwetki zasługują na uznanie – dama w opałach nie okazuje się typową kobietą, która tylko czeka na wybawiciela.