Młody, bardzo utalentowany patolog Ted Grey (Milo Ventimiglia) dostaje propozycję pracy w jednym z najlepszych zakładów patologii w USA. W nowym mieście głównego bohatera dopada uczucie samotności. W związku z tym Grey zaczyna spędzać wolny czas z piątką znajomych z pracy. Nowi towarzysze Teda oprócz tego, że kochają nocne życie, alkohol, narkotyki i seks, dodatkowo grają w godzinach wolnych od pracy, w niebezpieczną i pozbawioną reguł moralnych grę – w praktyczny sposób próbują odpowiedź na pytanie „czy istnieje morderstwo doskonałe?”.
Sam pomysł na fabułę filmu wydaje się bardzo interesujący. Połączenie zagadnienia „zbrodni doskonałej” z kompleksem Boga mogło dać interesujący efekt końcowy, jednakże tak się nie dzieje. Za taki stan rzeczy odpowiadają na równi scenarzyści, reżyser i aktorzy. Zacznijmy więc sekcje tego „dzieła filmowego”.
Scenarzystami filmu są osoby odpowiedzialne za scenariusz filmu „Adrenalina” (Brian Taylor i Mark Neveldine). Jeśli w filmie akcji z Jasonem Stathamem brak logiki w następujących po sobie wydarzeniach oraz w postępowaniu postaci nie jest aż tak rażącym problemem (w końcu chodzi przede wszystkim o akcję), to w thrillerze (jakim jest podobno „Patologia”) jej brak jest bardzo irytujący. Sztuka filmowa w głównej mierze oparta jest na zasadzie prawdopodobieństw, jednak w „Patologii” przedstawione wydarzenia są tak nierealne, że nawet jeśli bardzo bym chciała nie mogłabym ich uznać za choć trochę prawdopodobne. Bo czy można uznać za prawdopodobne, że akurat w klinice, do której trafia nasz bohater, pracuje aż 5 patologów-morderców? Nie mówiąc już, że grupa przyjmuje nowego członka po kilku dniach znajomości i dzieli się z nim swym mrocznym sekretem, a Ted Grey bez chwili namysłu podejmuje niebezpieczną grę i czuję się w niej znakomicie. Niedorzeczny też jest fakt, iż miejscem morderczych spotkań tej grupy jest opuszczone skrzydło szpitala, którego nikt nie pilnuje czy dozoruje. Zastanawiam się czy taka sytuacja jest możliwa w czasach, gdy bezpieczeństwo w Ameryce jest priorytetem numer jeden. Zapomniałam też zaznaczyć, że ofiar patologów-morderców nikt nie szuka i chociaż w filmie tłumaczy się nam, że są to osoby z marginesu społecznego, to pamiętam, że w innych filmach policja lub bliscy interesowali się losem zaginionych prostytutek czy dilerów narkotyków.
„Patologia” jest debiutem reżyserskim twórcy wideoklipów, Marca Schölermanna. Jego pomysł na film to połączenie dwóch stylistyk. Pierwsza rodem z serii filmów „Piła” (epatowanie okrucieństwem, przemocą i seksem). Druga przywodzi na myśl serial „CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas”, który rozpoczął modę na seriale z sekcją zwłok w tle. Reżyser w ogóle nie jest zainteresowany opowiedzeniem spójnej i ciekawej historii, całą swoją uwagę skupia na epatowaniu niby szokującymi obrazami. Zapomina, że thriller jako gatunek filmowy oparty jest na budowaniu napięcia. W „Patologii” jest to zabieg niemożliwy poprzez błędy i oczywistości scenariuszowe.
Obsada filmu dowodzi, że „Patologia” powstała wyłącznie, aby zdobyć medialny rozgłos. Milo Ventimiglia („Herosi”) czy Alyssa Milano („Czarodziejki”) to przede wszystkim aktorzy serialowi, idole młodzieży, postacie kultury popularnej, a nie dobrzy aktorzy, którzy są w stanie przekonać widzów do swojej kreacji aktorskiej.
Podsumowując „Patologia” to słaby film, który pokazuje, że kondycja współczesnego thrillera jako gatunku filmowego jest bardzo zła (potwierdzać może to fakt, że wspomniany już wcześniej serial „CSI: Zagadki kryminalne Las Vegas” i inne tego typu produkcje charakteryzują się o wiele lepszym scenariuszem, zdjęciami, aktorstwem czy też reżyserią – jeden dwugodzinny odcinek wyreżyserował sam Quentin Tarantino). Thriller XXI wieku oparty jest na braku logiki, przerażającej schematyczności, okrucieństwie i hektolitrach sztucznej krwi. Za taki stan rzeczy odpowiada niebywały sukces serii filmu „Piła”. Jeśli pierwszą cześć tej sagi można uznać za ciekawą i innowacyjną, to następne części tylko potwierdzają moje słowa. Zatem „Patologię” polecam tylko miłośnikom tworów piłopodobnych. Na zakończenie muszę napisać, że tylko (aż?) jedna scena filmu Schölermanna utkwiła mi w pamięci. Chodzi tutaj o scenę, gdy główny bohater wykonuje swoją przedostatnią sekcję. W tle słyszymy utwór „Bibo No Aozora / Endless Flight” – temat przewodni filmu „Babel”. Właśnie ten utwór muzyczny sprawił, że przypomniałam sobie po 90 minutach oglądania filmu o tym, że istnieje dobre kino. Jednakże „Patologii” do tej kategorii nie mogę zaliczyć.