Na wstępie zaznaczę, że moja recenzja nie będzie zbytnio chwalebna. Film posiada naprawdę sporo pozytywnych elementów, sam pomysł bardzo przypadł mi do gustu, ale czy to aby wystarczy, żeby stworzyć dobre kino? Nie wydaję mi się i zaraz wyjaśnię dlaczego tak uważam.
Pan Brooks (Kevin Costner), jest bogatym biznesmenem i filantropem. Prowadzi własną firmę, w domu wiedzie zwyczajne życie, wraz z żoną i córką, lubiącą sprawiać kłopoty. Cierpi jednak na dość popularną, w dzisiejszych czasach, chorobę. Jest on uzależniony, ale jego przypadłość jest nieco inna niż spotykane u zwykłych ludzi. To przed czym nie może się powstrzymać to zabijanie. Jego celem nie są przestępcy, czy też przedsiębiorcy stojący mu na drodze, ale całkiem zwyczajni ludzie, których wybiera z ulicy.
Mordowanie jednak nie jest dla niego do końca czymś zwyczajnym, a wręcz przeciwnie. Jest to dla niego pewnego rodzaju rytuał, który sprawia mu niezwykle dużo przyjemności. W tym wszystkim tytułowy Pan Brooks, cierpi na rozdwojenie jaźni i z czystym sumieniem stwierdzam, że jego drugie Ja, nie należy do przyjemniaczków. Powiem także, że razem stwarzają dużo zabawnych sytuacji, które są takie tylko z pozoru, gdyż wynikają na ogół z tragicznych zdarzeń.
Nasz duet tworzy morderce doskonałego, lecz pewnej pięknej nocy, o dziwo, popełnia błąd. Od tej pory wszystko zaczyna się komplikować w życiu Brooks'a, a reżyser dba do samego końca, aby trzymać widza w niepewności, odnośnie zakończenia całej historii.
Przejdźmy teraz do małego podsumowania wartości aktorskich, dwóch głównych ról, w które wcielają się, Kevin Costner i Demi Moore. Muszę powiedzieć, że to co mi się podobało najbardziej to postać stworzona przez Costner'a. Odkąd obejrzałem jako dziecko „Tańczącego z wilkami”, tak do tej pory uwielbiam jego grę aktorską. Podobał mi się w większości filmów i w tym także mnie nie zawiódł. Razem z Williamem Hurtem, tworzą idealny duet aktorski, jak już wspominałem wcześniej, czasem zabawny, kiedy indziej poważny i mroczny.
Przechodząc do Demi Moore zacznę opisywanie negatywów filmu. Dla mnie wypada kompletnie blado, wypowiadane przez nią kwestie były przeciętne do bólu, a pisząc to i tak nie jestem surowy. Fakt faktem, już dawno nie widziałem jej w olśniewającej roli, takiej jak w początkach jej kariery, ale w tym momencie nie wznosi się wyżej niż w „Aniołkach Charliego”, co jest dla mnie porażką tej aktorki, ale może jeszcze pokaże nam swoje wdzięki, rzecz jasna aktorskie.
Czas by wypowiedzieć się na temat tego jak film jest zrobiony. Otóż pomimo świetnego pomysłu, dobrej obsady, po prostu mnie nudził, owszem jest kilka scen przykuwających uwagę, ale stanowczo należą one do rzadkości, a nawet jak już się zdarzą to moją uwagę szybko rozpraszała słomka od napoju. Szkoda bo idąc na seans, miałem zupełnie inne przeczucia.
Dla kontrastu dodam tylko, że mamy tu do czynienia ze świetnym zakończeniem, którego oczywiście wam nie zdradzę, ale uwierzcie, że jest to jeden z lepiej zakończonych filmów jakie widziałem. Obejrzyjcie i wyróbcie sobie własne zdanie, warto choćby by zobaczyć Costnera w odrobinie innej roli niż dotychczasowe.