„Wróg numer jeden” należał do Oscarowych faworytów. Najnowsza, pełna napięcia i rozmachu produkcja Kathryn Bigelow przedstawia kulisy największego sukcesu amerykańskich jednostek specjalnych. Jednak co spowodowało, że prawdopodobnie najlepsza produkcja zeszłego roku wróciła z Oscarowej gali na tarczy?
„Wróg numer jeden” przedstawia polowanie na najsłynniejszego terrorystę w historii ukazane z punktu widzenia młodej agentki CIA. Pomimo braku wiary kolegów, biurokracji oraz wielu przeciwności losu, głównej bohaterce udaje się w końcu wytropić terrorystę wszech czasów…
Po niedawnym seansie poprzedniej produkcji Bigelow, „The Hurt Locker. W pułapce wojny” byłem przekonany, że decyzja o przyznaniu Oscara za najlepszy film „Operacji Argo” kosztem „Wroga” było niezwykle trafnym wyborem. Poprzedni obraz Bigelow raził bowiem wtórnością, dłużyznami oraz przesadnym patetyzmem, co powodowało z mojej strony ciągłe odkładanie seansu „Wroga numer jeden” na później. Podobnie jak Akademia okazałem się ignorantem.
Najnowsze dzieło Bigelow w pełny napięcia sposób przedstawia kulisty polowania na Osamę Bin Ladena. Twórcy odzierają swój obraz z patetyzmu i niepotrzebnego moralizatorstwa, przedstawiają swoich bohaterów jako trybiki w wielkiej korporacyjnej maszynie jaką niewątpliwie jest administracja prezydenta Stanów Zjednoczonych. „Wróg numer jeden” nie unika kontrowersyjnych tematów jakimi są systemy tortur stosowane przez Amerykanów, a także prowadzą pewien unikatowy dialog z widzem, wskazując konkretne efekty nieetycznych działań, które w konsekwencji przyniosły wymierne korzyści związane nie tylko z polowanie na Osamę, ale również zmniejszeniem terroryzmu na świecie. Bigelow odrzuca polityczną poprawność, nie moralizuje, nie ocenia, koncentruje się wyłącznie na faktach. Realistyczność i oparcie obrazu na faktach stanowią najmocniejszą stronę produkcji oraz główny powód zignorowania filmu przez Oscarową Akademię, która zdecydowała się na wyróżnienie obrazu przedstawiającego Amerykanów jako „fajnych” i pomysłowych. „Operacja Argo” nie podejmuje trudnych i kontrowersyjnych tematów. To wyłącznie sensacyjną historyjką o bohaterskich Amerykanach. „Wrogowi numer jeden” bliżej do „Szpiega” niż napakowanego akcją „Bonda”. Fabuła pełna jest plątaniny intryg, mylnych tropów, wyczerpujących przesłuchań i dialogów.
Produkcja zachwyca niesamowitym montażem oraz zdjęciami, powodującym zwiększenie realistyczności oraz zbliżenie formy do dokumentu. Doskonała narracja pozwala produkcji przetrwać żmudne momenty śledztwa oraz podkręcić tempo w wypadku nakręconego z rozmachem ataku na siedzibę Bin Ladena. Warto przy tym zauważyć, że obraz zaskakuje sprawnie zrealizowanymi efektami specjalnymi, które w znaczny sposób zwiększają widowiskowość i wiarygodność produkcji.
Do mocnych stron „Wroga numer jeden” należą wiarygodni i wielowymiarowi bohaterowie oraz niezłe aktorstwo. Zdecydowanie najciekawiej prezentuje się Maya grana przez Jessicę Chastain. Główna bohaterka wyrasta w czasie seansu na najtwardszego gracza w amerykańskiej ekipie, początkowo przerażona torturami, nie zawaha się ich użyć w kluczowych sekwencjach obrazu. Dochodzi do metamorfozy Mai, z szarej myszki w prawdziwego „killera” (jak nazwał ją jeden z bohaterów), który wyśledził tytułowego wroga numer jeden Stanów Zjednoczonych. Zaskakuje fakt braku Oscarowego wyróżnienia dla Chastain, która jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem obrazu Bigelow. Aktorka przedstawia widzowi wspomnianą metamorfozę głównej bohaterki, potrafi być stanowcza i charakterystyczna. Jej kreacja, podobnie jak w przypadku Denzela Washingtona opiera się na pojedynczych gestach i mimice twarzy, uświadamiając branży, że dialogi nie są niezbędne do egzaltacji przeżyć wewnętrznych bohatera. Niestety, Chastain jest kolejną ofiarą ignorancji Akademii.
Akademia skrzywdziła twórców „Wroga numer jeden” i Jessice Chastain. Jej ignorancja, totalny brak wyczucia sytuacji politycznej i wyróżnienie dobrego kina, po raz kolejny wskazuje zakłamanie, przekoloryzowanie świata i obłudę tej organizacji. Czy Oscar nadal firmuje najlepsze kino? Śmiem wątpić…