Nigdy nie byłam fanką „Power Rangers”. To nie jest serial mojego dzieciństwa, czy też wczesnej młodości. Jedyne co pamiętam to kolorowe lycry i dziwne sceny walki pełne nie do końca naturalnych ruchów. Z długometrażową odsłoną „Power Rangers” postanowiłam się zapoznać tylko przez Kreta Mojego, który fenomen Wojowników Mocy rozumie i serial wspomina z sentymentem. Jako totalny laik w sprawie, muszę przyznać, że obawiałam się zderzenia z obrazem Deana Israelite... tylko czy słusznie?
Piątka trudnych, nieznających się wcześniej dzieciaków, za sprawą zbiegów okoliczności, znajduje się w odpowiednim czasie i miejscu, by odnaleźć tajemnicze monety. Z nieskrywanym zdziwieniem i pewną dozą dumy odkrywają, że następnego ranka budzą się niezwykle silni i zręczni. Chcąc zrozumieć, co stoi za ich mocą, wracają w miejsce, w którym znaleźli monety. Młodzieńcza dociekliwość prowadzi ich na statek kosmiczny, na którym piątak nastolatków rozpoczyna szkolenie... Okazuje się bowiem, że właśnie ta grupka dzieciaków ma stać się Wojownikami Mocy, których zadaniem będzie powstrzymanie Rity, wojowniczki, która zeszła na drogę złai chce zdobyć życiodajny kryształ, a tym samym zniszczyć Ziemię.
Na ekranie jest trochę kiczowato, ale mam wrażenie, że tak właśnie miało być, biorąc pod uwagę stylistykę serialowego pierwowzoru z lat 90. Także fani serialu mogą być zachwyceni. Akcja poprowadzona jest wartko i bez zbędnego nadęcia, mimo misji, jaka stoi przed głównymi bohaterami – w końcu uratowanie świata to nie bułka z masłem. Nawet kiedy robi się ciut poważnie, twórcy obrazu starają się rozładować atmosferę. Do tego jest kolorowo (ciuszki to już nie sama lycra), szybko, a i trochę efektów specjalnych się znajdzie (nie ukrywam, ze sceny walki robią wrażenie). Biorąc pod uwagę, jak w ciągu ostatni 20 – 30 lat technologia poszła do przodu, to pod tym względem film naprawdę całkiem dobrze się broni.
Ścieżka dźwiękowa ze sporą ilością elektroniki znowu świetnie wpisuje się w serialowy oryginał. Ostatnio modne nawiązania muzyczne do lat 80., tu raczej nie podyktowane trendem, a prawdziwym sentymentem.
Aktorsko jest ok. Trudno jednak mówić, o czyimkolwiek wybiciu się. Młodzi aktorzy po prostu robią swoje, a że fabuła obrazu nie pozwala na rozwiniecie dramatycznych czy emocjonalnych skrzydeł, to jest, jak jest. Moją uwagę zwrócił jedynie Dacre Montgomery, ale to tylko za sprawą jego kreacji w drugiej serii „Stranger Things”.
Wydanie DVD standardowo zawiera zapowiedzi premier DVD oraz trailery „Power Rangers” i „American Assasin”. Wydanie booklet stanowi kolejny dodatek, a w nim historia powstania serialu, krótki rys narodzin filmowej wersji przygód Wojowników Mocy, a także przedstawienie poszczególnych Rangersów i wcielających się w nich aktorów.
I cóż więcej napisać. Mnie nie pozostaje już wiele. Nie mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że „Power Rangers” to kino złe. Fabuła jest płytka, obraz zaś kiczowaty. Niemniej jednak to nie dramat wysokich lotów, tylko czysta rozrywka dla młodzieży i trochę starszych, dla których długi metraż o Wojownikach Mocy to sentymentalny powrót do przeszłości. Ani do jednych, ani do drugich nie należę, więc na mnie „Power Rangers” wrażenie robi średnie, może nie tak złe, jak sobie wyobrażałam, ale przysłowiowego zadka mi nie urwało.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video — dystrybutorem filmu na DVD.