Od pewnego czasu ze świata kina dochodzą różnego rodzaju informacje, spekulacje i opinie dotyczące nowego dzieła Darrena Aronofsky'ego - "Czarny łabędź". Film, który ze względu na fabułę opowiadającą o walce baletnic, początkowo traktowałem z dystansem, okazał się jednak niemal arcydziełem - niesamowitym i niezwykle niepokojącym.
Dyrektor teatru, Thomas (Vincent Cassel), po odejściu dotychczasowej gwiazdy, w swojej nowej interpretacji "Jeziora Łabędziego" decyduje się obsadzić tancerkę nieznaną szerszej publiczności. Jako pierwsza przychodzi mu na myśl Nina, ma ona jednak konkurencję - nową, bardzo zdolną tancerkę Lily (Mila Kunis). Rola księżniczki Odetty należy do bardzo trudnych i wymagających kreacji, balerina musi sobie poradzić zarówno z rolą Białego, symbolizującego niewinność i grację, jak i z rolą zmysłowego i uwodzicielskiego Czarnego Łabędzia. Nina doskonale pasuje do roli Białego Łabędzia, natomiast Lily do jego przeciwieństwa - Czarnego. Pomiędzy dziewczynami rodzi się rywalizacja. Na dodatek Nina traci powoli kontrolę nad sobą, zaczyna miewać również omamy. Odkrywa w sobie ciemniejsze strony osobowości...
Trudno było spodziewać się słabego obrazu po tak cenionym twórcy, jakim jest Aronofsky, jednak "Czarny łabędź" wychodzi poza ramy jego twórczości. Reżyser sprawnie bawi się obrazami i tempem filmu, początkowo prowadząc spokojną i monotonną narrację, podkreślającą wyważoną osobowość i schematyczne życie Niny. Wraz z mijającymi minutami, twórca "Zapaśnika" raczy nas coraz bardziej zaskakującymi, niespokojnymi i sprzecznymi scenami, powodując zagubienie w odbiorze jego dzieła. Pomimo początkowego odczucia produkcji dość statycznej, obraz nabiera przyspieszenia podczas ostatnich 20 minut, dzięki czemu oglądamy go z niekłamanym zainteresowaniem, często nerwowo wiercąc się w fotelu. Warto zwrócić uwagę na zabieg prowadzenia kamery tuż za bohaterką, wprowadzający nas w poczucie osaczenia, doświadczanego przez Ninę. Reżyser nie poddaje się szablonom, nie ubiera swojego filmu w jakiekolwiek ramy gatunkowe, mieszając zarówno pełne emocji i dramatyzmu sceny, elementy mrocznej, a zarazem magicznej baśni - (mnożąc przy tym symbolikę obrazów), następnie bez problemu przeistacza swoją produkcję w pełny niepokoju dreszczowiec, potęgujący uczucie niepewności i napięcia, by w ostatniej sekwencji filmu siać grozę i przerazić widza ciemnym wcieleniem łabędzia, przypominającym przemianę w potwora. Aronofsky'emu należą się również spore brawa za wprowadzenie charakterystycznego mrocznego, zimnego klimatu. Twórca posiada niezwykły potencjał, polot i fantazję w sposobie realizacji, czym ucieka schematom. To wszystko sprawia, że zarówno reżyser, jak i jego film z pewnością będą liczyć się w tegorocznym wyścigu po Oscary.
Oglądając kolejne sceny, jesteśmy coraz mniej pewni tego, co widzimy na ekranie. Reżyser sprytnie podsuwa nam fałszywe i sprzeczne obrazy. Podobnie jak bohaterka jesteśmy zagubieni, nie potrafimy rozróżnić jawy i fikcji, tracąc kontakt z rzeczywistością. Z zapartym tchem oglądamy metamorfozę Niny, z Białego Łabędzia - czystego, nieco naiwnego i nieśmiałego, w Czarnego - agresywnego, uwodzicielskiego i amoralnego. Balerinie zarzucano, że nie potrafi wczuć się, będąc "jedynie" idealną. W pewnym momencie Nina zatraca się w roli, przekraczając cienką granicę pomiędzy zagraniem postaci a zostaniem nią. Bohaterka doświadcza rozdwojenia jaźni, kreacja łabędzia staje się dla niej destrukcyjna, niszcząc poszczególne elementy jej osobowości oraz więzy międzyludzkie. Ciekawostką może być nawiązanie do tragicznej śmierci Heatha Ledgera, który według niektórych opinii, na tyle "wszedł" w swoją postać, że nie potrafił się z nią rozstać, zażywając coraz większe ilości różnorodnych tabletek uspokajających, powodujących przedawkowanie i zgon. Postać grana przez Portman dostaje obsesji na punkcie swojej młodszej rywalki, posądzając ją o celowe wprowadzenia w obłęd oraz gotowość do zrobienia wszystkiego, byleby tylko zająć jej miejsce. Sama jednak nie wie, czy walczy z rywalką, czy ze swoją mroczną i nieokiełznaną ciemną stroną. Trudno nie wspomnieć o kontrowersyjnej scenie seksu pomiędzy Niną i Lily, która obnaża zniekształconą wyobraźnię głównej bohaterki.
Na uwagę zasługują niezwykłe ujęcia z lustrami, przerażające i niejednoznaczne, kiedy bohaterka widzi w nich swoje złe alter ego. Docenić należy zimne kolory zdjęć, obdarte z radosnych i szczęśliwych barw, dające do zrozumienia, że wokół Niny czai się tylko mrok. Wciska w fotel patetyczna i podniosła muzyka, potęgująca napięcie i uczucie grozy. Urzekają oczywiście również fragmenty "Jeziora Łabędziego" Piotra Czajkowskiego.
Fenomenalna jest Natalie Portman, której fantastyczna kreacja z pewnością zapisze się w historii kina. Jej doskonały występ z pewnością nie ujdzie uwadze Oscarowej Akademii, można pokusić się wręcz o stwierdzenie, że aktorka powinna już przygotowywać podziękowania za przyznaną statuetkę. Gwiazda produkcji idealnie oddaje oba wcielenia Niny, choć podobnie jak reżyser baletu, miałem obawy, że nie podoła temu wyzwaniu. Portman swój kunszt aktorski opiera na szerokiej gamie ekspresji - gestykulacji, mimice twarzy i magnetyzmie. Potrafi być przerażona i przerażać, szlochać, rozpaczać, by w następnej chwili zabić bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Dla jej bohaterki najważniejszy jest długo wyczekiwany sukces. Jej dusza została rozbita, już nic jej nie scali. Zwraca uwagę również dobry występ Mili Kunis wcielającej się w Lily, tworzącej postać odważną, zakłamaną i niezwykle uwodzicielską, czekającą na najmniejszą słabość ze strony Niny.
"Czarny łabędź" olśniewa kunsztem i fantazją reżysera, który przeprowadza nas przez kolejne fazy samodestrukcji Niny, prezentując jej wewnętrzne i emocjonalne koszmary, by pod koniec produkcji jeszcze raz zaszokować, powodując u wielu widzów chwilowe pogorszenie nastroju. Mnie "Łabędź" Aforonowsky'ego oczarował, ale czy uda mu się zrobić to samo z innymi widzami? Jestem tego pewien!