Tuż przed Oscarami ogarnia mnie mania obejrzenia każdego, albo prawie każdego, filmu nominowanego do tej prestiżowej nagrody. Nie inaczej stało się i w tym roku. Kiedy tylko ogłoszono nominacje zaczęłam planować mój filmowy grafik na następne tygodnie. Film, a dokładniej musical, „Nędznicy” znalazł się w pierwszej trójce produkcji do obejrzenia.
Jean Valjean trafia na dwadzieścia lat do więzienia za kradzież chleba. Po odsiedzeniu, dokładniej odpracowaniu, kary zostaje zwolniony z aresztu. Niestety piętno więzienia ciągnie się za bohaterem – nigdzie nie może znaleźć spokojnej przystani. Zdesperowany okrada kościół i postanawia zmienić swoją tożsamość.
Po przeczytaniu licznych pozytywnych recenzji krytyków spodziewałam, że ten film będzie prawdziwym majstersztykiem. Owszem, produkcja ma kilka perełek, o których warto wspomnieć, jednak biorąc pod uwagę cały musical, rozczarowała mnie.
Tym, co zaparło mi dech w piersiach okazała się muzyka. Aktorzy zdobyli mój szacunek tym, że nie śpiewali z playbacku, tylko „na żywo”. Dzięki temu wszystko brzmiało o wiele realniej i mocniej na mnie oddziaływało. Również sam fakt, że cały film był śpiewany (momenty bez muzyki to raptem dwie/trzy minuty) sprawił, że doceniłam pracę aktorów biorących udział w tym przedsięwzięciu. Jeżeli chodzi o muzykę – nie mam jej nic do zarzucenia. Rytmiczne, pełne emocji piosenki od razu wpadały mi w ucho. Momentami przyłapywałam się na tym, że nuciłam do rytmu śpiewanej pieśni. Nie dziwię się, że ścieżka dźwiękowa cieszy się taką popularnością.
Kostiumy i charakteryzacja to kolejny plus filmu. Wszystko łączyło się ze sobą, oddawało klimat XIX- wiecznej Francji. Realizm w odzwierciedleniu poszczególnych stanów społecznych tamtych lat wpływa na lepszy odbiór musicalu. Nic nie wydaje się w nim przekłamane. No… prawie nic.
Anne Hathaway przeszła samą siebie – dosłownie. Od razu widać, że aktorka liczy na Oscara, gdyż to jak bardzo się starała oddać każde targające nią emocje było świetnie wyreżyserowane i… sztuczne. W życiu nie widziałam tak przekłamanej gry – nie uwierzyłam, że bohaterka cierpi. Ani przez chwilę Anne nie była przekonująca w tym, co próbowała mi przekazać. Momentami chciało mi się śmiać. Prawda jest taka, że aktorce Oscar się po prostu nie należy. Postacie trzecioplanowe, jak choćby Samantha Barks, były o wiele bardziej przekonujące i prawdziwe, niż nominowana do Oscara Anne.
Również sam film – scenariusz i rozwój akcji – nie przekonały mnie do siebie. Książka jest o wiele bardziej ciekawa i złożona. Film chciał oddać wszystko, co zostało w niej zawarte, jednak nie sprostał zadaniu. Jedynie przedstawienie rewolucji sprawiło, że z zapałem oglądałam produkcję. Gdyby nie ten wątek, stwierdziłabym, że film jest po prostu nudny.
„Nędzników” trzeba obejrzeć. Mnie film rozczarował, spodziewałam się czegoś więcej, skoro musical jest nominowany do Oscara. Jednak wiem, że to tylko moja opinia. Innym osobom film może się spodobać, mogą zauważyć w nim o wiele więcej pozytywów niż ja.