Jedna z baz wojskowych gdzieś w Wielkiej Brytanii. Dzień wyjazdu żołnierzy na misję do Afganistanu. Ostatnie kłótnie, rozmowy, pożegnania przed tym, jak rozstaną się ze swoimi rodzinami na długie, ciężkie miesiące. Jednakże kamera nie wędruje wraz z żołnierzami na wojenny front, lecz pozostaje w bazie wraz z ich żonami, które próbują poradzić sobie z wyjazdem ich ukochanych.
„Pojedynek na głosy” to historia kobiet zazwyczaj zapomnianych, pozostających na drugim planie. W końcu, gdy opowiada się pełne heroizmu historie o dzielnych żołnierzach na froncie nigdy nie wspomina się o walce, którą toczą ich żony. O ich poświęceniu, traumach, niekończącej się gonitwie myśli. O tym, jak one radzą sobie z trudami życia codziennego, gdy nie opuszcza je myśl, że ich ukochani wciąż narażają swoje życia i nie mają pewności, czy bezpiecznie wrócą do domu. Znajdujące się w tej sytuacji bohaterki filmu postanawiają założyć amatorski chór werbujący inne żony żołnierzy, by choć na chwilę oderwać się myślami od niebezpieczeństwa grożącego ich partnerom. Przewodniczą mu Kate i Lisa, czyli zupełne przeciwieństwa. Początkowo mają one duże problemy ze współpracą. Nic dziwnego – obie mają skrajnie inne wizje kształtu i przyszłości chóru. Kate to miłośniczka klasyki, porządku i postępowania zgodnie z zasadami. Lisa natomiast woli dobrą zabawę od nauki suchej teorii, lubi wypić kilka kieliszków wina za dużo, a do działalności chóru podchodzi z dużą dozą luzu. Jednakże pomimo swoich przeciwieństw dają z siebie wszystko, by chór robił postępy, szczególnie, gdy dostają zaproszenie na występ w Royal Albert Hall na prestiżowym festiwalu transmitowanym w telewizji.
„Pojedynek na głosy” to sekwencja dobrze znanych już filmowych klisz. Film jest przewidywalny i sztampowy. W niektórych momentach odczuwa się wręcz nachalność, z jaką reżyser sztucznie próbuje wywołać w widzach wzruszenie. Scenariusz nie poradziłby sobie bez podkładu muzycznego, który umiejętnie dobrany ma sprawić, że widzowi zakręci się łza w oku. A szkoda, bo historia miała ku temu bardzo duży potencjał. Rozpoczętych jest wiele bardzo ciekawych wątków, jednakże albo nie są w ogóle kontynuowane, albo kończą się w zupełnie niesatysfakcjonujący sposób. Tematyka tak poważna, jak żałoba po śmierci ukochanego jest tu sprowadzona właściwie do jednej, czy dwóch scen. Problem jest tylko powierzchownie zarysowany, przez co całkowicie traci na autentyczności, brak tu głębi.
„Pojedynek na głosy” jednak nigdy nie aspirował do miana kina ambitnego. Bliżej mu do określenia „feel-good movie”. I tą rolę spełnia idealnie. Serwuje kawał dobrej rozrywki, okraszonej przyjemnymi dla ucha muzycznymi kawałkami, które ma się ochotę nucić wraz z bohaterkami.
Jednakże w morzu klisz lśnią sceny perełki, które prawdziwie poruszają. Jest to między innymi scena kłótni dwóch głównych bohaterek. Obie nie szczędzą oszczerstw i wyzwisk, kipi z nich czysta wściekłość i frustracja. Ociekają wręcz prawdziwymi emocjami. Jest to na pewno zasługa świetnie obsadzonych ról. Szczególnie wyróżnia się tu wyśmienita Kristin Scott Thomas, odgrywająca rolę Kate, która zachwyca autentyzmem i wrażliwością. Jej postać jest wielowymiarowa i pełnokrwista, a jej motywy i postępowanie całkowicie zrozumiałe dla widza. Wierzy się w nią. Sharon Horgan, która wcieliła się w Lisę, może też mogłaby zabłysnąć gdyby tylko dostała coś więcej do zagrania.
„Pojedynek na głosy” to sprawnie zrealizowana historia, która ma podnosić na duchu. Ciężko jest mi powiedzieć, że napełnia nadzieją lub inspiruje, ale za to potrafi rozerwać i zapewnić dobrą rozrywkę. Tak jak bohaterki zakładają chór, by oderwać myśli od tego, co dzieje się z ich mężami na froncie, tak my możemy zapomnieć o naszych wewnętrznych wojnach i na to półtorej godziny zanurzyć się w muzycznym świecie, by po cichu wystukiwać nogą rytm piosenek śpiewanych przez żony żołnierzy.