Kiedy dziesięć lat temu w kinach na całym świecie pojawił się film animowany „Madagaskar” wszyscy oszaleli na jego punkcie. Niesamowite przygody grupy przyjaciół, którzy postanowili uciec z zoo i powrócić na łono natury, zyskały fanów dzięki świetnie zbudowanej wielowątkowej fabule. Jedną z nich było pokazanie niezniszczalnych i niezawodnych zarazem paczki pingwinów. Przebili nawet Króla Juliana, który doczekał się jedynie serialu telewizyjnego. Po trzech filmach spod znaku „Madagaskar” oraz serialu powrócili na duży ekran w swoim własnym filmie i to z wielką klasą.
Skipper, Kowalski, Rico i Szeregowy – tych pingwinów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Zdobyli serca widzów na wielu płaszczyznach. Poznaliśmy ich od strony niesamowicie zgranej grupy, której niestraszne jest żadne wyzwanie. W „Pingwinach z Madagaskaru” dowiemy się o nich znacznie więcej niż ze wcześniejszych produkcji z ich udziałem. Pierwsza scena filmu pokazuje nam, w jaki sposób doszło do połączenia wspólnych sił pingwinów. Kilka pierwszych minut filmu ma w sobie tyle akcji, strachu, humoru i wzruszenia, co niejeden film animowany. Kiedy jesteśmy już mądrzejsi o genezę zawiązania się pomiędzy pingwinami przyjaźni, zaczyna się część główna filmu, której akcja dzieje się zaraz po zakończeniu trzeciej części „Madagaskaru”. Czwórka przyjaciół opuszcza zwierzęta z Central Park Zoo i udaje się w bliżej nieokreśloną misję. Szybko zostaje ona przerwana przez czarny charakter, który za punkt honoru stawia sobie zniewolenie całego gatunku pingwinów. Skipper i reszta postanawiają stawić czoła nowemu zagrożeniu, niestety ze słabym skutkiem. Na ich szczęście na pomoc przychodzi im tajemnicza organizacja „Północny Wiatr” mająca na celu ochronę wszystkich gatunków zwierząt pochodzących z bieguna południowego. Pomimo dzielących różnic stają w szranki z czarnym charakterem – ośmiornicą Danem. Wynik tej potyczki może zdecydować o losach nie tylko bieguna, ale całego świata.
„Pingwiny z Madagaskaru” były dla mnie, przez długi czas, tytułem mało interesującym. Wszystko to za sprawą nie najlepszego, według mnie, serialu telewizyjnego z ich udziałem. Przemogłem się jednak i obejrzałem ich najnowsze przygody. Moje zaskoczenie było przeogromne. Film w żaden sposób nie przypominał serialu, mało tego: sądzę, że przebił nawet „Madagaskar”. Humor czwórki pingwinów, który był dawkowany we wspomnianym „Madagaskar”, został uwolniony w stu procentach. Epizodyczność zamieniła się miejscami z głównymi rolami, co dało wspaniałą zabawę dla całej rodziny. Jak to bywa z produkcjami Dream Works odpowiednio zadbano o widza w każdym wieku, za co kocham tę wytwórnię. Odnalazłem mnóstwo podtekstów, które zrozumie tylko dorosły widz, co pozwoliło mi na nieskrępowaną zabawę przez cały seans.
Twórcy „Pingwinów z Madagaskaru” postanowili widzowi przybliżyć nie tylko historię tej dzielnej grupy przyjaciół, ale poszli o wiele dalej. O ile we wcześniejszych produkcjach z ich udziałem wyglądali na idealnie dopasowanych, tak w nowym filmie widać pomiędzy nimi tarcia i nieporozumienia. Niekiedy wynikają one z dawno chowanych urazów lub niedopowiedzeń. W ten sposób pingwiny stały się bliższe widzowi, dając jasny komunikat, że przyjaźń nie zawsze jest bezwarunkowa. Jeśli dodać do tego aspekt niepodważalnej hegemonii Skippera nad resztą, każda sprzeczka pomiędzy grupą budzi w widzu poczucie dyskomfortu, jakiej sam Skipper, nieobeznany ze sprzeciwem, doświadcza. Różnice w charakterach pingwinów zostały celowo wyraźniej zarysowane, a jeszcze bardziej ujawniają się, kiedy pojawiają się charyzmatyczni agenci z Północnego Wiatru.
Fabuła filmu została stworzona na tym samym kanonie, co większość filmów Dream Works, nad tym nie będę się rozpisywał, bo każdy wie, jak to wygląda. Na wyjątkową uwagę zasługuje natomiast postać ośmiornicy Dana. Scenarzyści naprawdę się popisali i stworzyli antagonistę na miarę dawnych produkcji animowanych. Dan naprawdę może wzbudzić strach, nie tylko u dzieci, ale i u dorosłych. Przedstawienie jego psychiki na wzór człowieka psychicznie chorego, nawet mi zafundowało podczas wielu scen ciarki na plecach.
„Pingwiny z Madagaskaru” to bardzo przemyślana produkcja, która łączy w sobie wątki wielu popularnych nurtów filmowych, by zadowolić młodego i starszego widza. Wróżę tej produkcji wielki sukces, a może i Oscara w przyszłym roku. Trudno będzie innym animacjom przebić się przez tak świetny film.