Świat sportu kocha zwycięzców. Jedni odchodzą w glorii chwały, na stałe zapisując swoje nazwisko w annałach, inni nie potrafiąc rozstać się z dotychczasowym zajęciem rozmieniają sławę na drobne. Wtedy okazuje się, że najtrudniejszy pojedynek dopiero przed nimi, a rywalem jest życie.
Randy „The Ram” Robinson największe triumfy święcił w latach 80. Będąc u szczytu zapaśniczej kariery stał się symbolem twardziela, idolem małych chłopców i ich ojców. Dwie dekady później Randy wciąż okazjonalnie występuje w ringu, choć jego sława dawno już przeminęła. Gdy po jednej z walk mężczyzna przechodzi zawał, lekarz nakazuje mu ograniczyć wysiłek fizyczny do minimum. Randy musi zapomnieć o wrestlingu, problem tylko w tym, że nic innego w życiu robić nie potrafi…
„Zapaśnik” tylko pozornie może uchodzić za dramat sportowy. Po pierwsze wrestling z prawdziwym sportem ma niewiele wspólnego, gdyż jest to przede wszystkim starannie wyreżyserowany, ustawiony show, który ma sprawić, by publika buczała i wiwatowała. Po drugie Darren Aronofsky bardziej swój film koncentruje na Randym jako na zwykłym człowieku niż sportowcu. Choć niejako wypełniając powinność, reżyser pokazuje widzowi znakomity wstęp w postaci wrestlingu w pigułce, kiedy to odsłaniane zostają niezbyt chlubne kulisy tego „sportu”, takie jak drobiazgowe ustalanie przebiegu pojedynku czy samookaleczenie mające imitować skutek uderzenia przeciwnika. To jednak nie film o amerykańskich zapasach, w związku z czym na pierwszy plan wysuwa się zainteresowanie Aronofsky’ego jednostką, polegające na wnikliwej obserwacji życia pozbawionego blichtru, sławy i pieniędzy. USA ukazane w „Zapaśniku” dalekie są od ideału, za jaki starają się uchodzić za Oceanem. Dobrze, że są jeszcze amerykańscy filmowcy, którzy mają odwagę pokazać to gorsze, brzydsze, biedniejsze oblicze Stanów Zjednoczonych. Z drugiej zaś strony, osadzenie „Zapaśnika” w innych realiach zapewne nie miałoby racji bytu, a na pewno w znacznym stopniu rzutowałoby na realizm historii Randy’ego Robinsona.
Podobne wnioski można wysnuć odnośnie obsadzenia w głównej roli Mickey’a Rourke. Wydaje się bowiem, że jest to idealny odtwórca postaci Robinsona, który w swoim prywatnym życiu przeszedł niejeden ostry zakręt. To widać po jego umęczonej twarzy, obolałych ruchach, powolnych gestach – Rourke w kreacji zapaśnika umieścił pokaźny pierwiastek samego siebie. Dzięki temu to na nim skupiona jest cała uwaga widza, nikt inny, kto w tym samym czasie pojawia się na ekranie niemalże nie istnieje. „Zapaśnik” to Mickey Rourke, jego wspaniała rola i rewelacyjny powrót do wielkiej aktorskiej formy.
Pomijając niezaprzeczalne atuty recenzowanego obrazu, w trakcie seansu zadawałem sobie pytanie, co takiego reżyser stara się widzowi tym filmem przekazać? Skoro nie jest to produkcja atakująca świat wrestlingu, jakiego zatem problemu dotyka? Życiowego zagubienia? Nieumiejętności pogodzenia się z własnym losem? Porażki dorosłego człowieka? Dramatów podejmujących takie tematy powstało multum, nie należy więc oczekiwać, że „Zapaśnik” będzie dziełem odkrywczym. Aronofsky nie pokazuje bowiem tu nic nowego, nic tak naprawdę zaskakującego czy szokującego. Czy musiał? Fani reżysera zapewne odpowiedzą, że nie, mnie jednak czegoś w tym obrazie zabrakło.
„Zapaśnik” jest filmem udanym, ale z pewnością nie wybitnym. To nie jest dramat sportowy à la „Rocky”, lecz kino znacznie trudniejsze. Ponadto mam wrażenie, że obraz Darrena Aronofsky’ego nie zyskałby takiego rozgłosu, gdyby nie wspaniała kreacja Mickey’a Rourke. Bez niego nawet świetna oprawa muzyczna (Clint Minsell – stały współpracownik Aronofsky’ego,) czy znakomity finał nie uratowałyby tego filmu. Na szczęście jednak, wzorem Randy’ego „The Ram” Robinsona, Rourke kariery kończyć nie zamierza.