Film debiutującego Bartosza Kruhlika udowadnia, że to życie naśladuje kino a nie kino życie. Ta stara prawda nomen omen przyświeca odbiorcom bardzo umownej fabuły, chyba że reżyser miał na celu wskazać nieudolność służb oraz przerysowane reakcje społeczności zamieszkującej tereny dalekie od aglomeracji. Nie sposób jednoznacznie klasyfikować produkcję w ramy jednego gatunku. „Melancholia” Larsa von Triera może stanowić trop interpretacyjny tej wielowymiarowej tragifarsy.
Akcja zaczyna się od odejścia Iwony (Agnieszka Skibnicka) z dziećmi od zapijaczonego Michała Matysa (Marcin Zarzeczny). Po długiej scenie kończącej się stanowczym rozstaniem, kobieta wyznaje, że pójdzie do Sławka (Marek Braun). Michał wciąż toczy się pijackim krokiem po drodze i trafia na przedstawiciela klasy wyższej – drogi samochód, garnitur. Adam Nowak (Marcin Hycnar) pyta miejscowego o trasę. Spotkanie skutkuje wymiocinami Matysa w nieskazitelnym aucie i odjazdem nieznajomego. Po chwili słychać odgłosy wypadku samochodowego. Na miejsce przyjeżdża Sławek.
Kruhlik skupia się przede wszystkim na emocjach bohaterów, co podkreślają zdjęcia Michała Dymka. Liczne zbliżenia kamery na twarz to kadry przyjmujące punkt widzenia danej postaci. Do najważniejszych spojrzeń należą trzej mężczyźni, reszta bohaterów dramatu, jak „Młody” (Michał Pawlik) policjant czy funkcjonariuszka Magda (Anna Mrozowska) stanowią wyznaczniki nieprawidłowości systemu czy też przypadku, który połączył losy tylu osób.
Nieporadność wszystkich uczestników zdarzenia (trudności pracowników służb z opanowaniem kolejnych gapiów) oraz gwałtowne reakcje świadków (obrzucanie kamieniami – również nie bez znaczenia jest metoda podjętej próby linczu – Adama, który powrócił na miejsce kolizji) powoduje chaos rozwiązany w cudowny wręcz sposób. Zebranych uspokaja przybycie helikoptera wzywanego na początku wydarzeń. Tytuł filmu można rozumieć dwojako: zjawisko oznaczające koniec planety wskutek wybuchu, jak tłumaczy profesor w radiowym wywiadzie, którego słuchają bohaterzy sceny końcowej lub metaforę stanu emocjonalnego bohatera zbiorowego, czyli Michała, Sławka i (przede wszystkim) Adama, na którym kamera skupia uwagę w finale. W przypadku Michała, który stracił wszystko; Sławka, którego szansa na awans przepadła i Adama, tytułowa supernowa to implodowanie emocji do wewnątrz siebie, które przełożyły się na reakcje o nieodwracalnych skutkach.
Reżyser zastosował inwersję i przeniósł początek historii Nowaka na koniec, aby pokazać od jakiego pozytywnego obrazu zaczął się jego wątek a na czym skończył. Za tą interpretacją przemawia zdjęcie córki na telefonie, gdy próbuje wypowiedzieć się do rozwścieczonego i żądającego odpowiedzi tłumu. Trudno jednak upatrywać pozytywnego zakończenia, szukania możliwości odwrócenia czasu, jak samochód odjeżdżający z miejsca zdarzenia. To zakrzywienie czasoprzestrzenne akcji nie daje nadziei, że jak w „Przypadku” Kieślowskiego można wybrać inną drogę, a nastąpi zmiana wydarzeń. To raczej punkt, który tym bardziej podkreśla w widzu napięcie emocjonalne.
Kruhlik operuje absurdem bardzo umiejętnie, jednak ciągłe przerysowanie procedur i zachowanie poszczególnych gapiów ingerujących w miejsce wypadku czy prowadzone czynności, po dłuższym czasie nuży. O wiele bardziej intryguje scenariusz debiutanta w warstwie wymowy i znaczenia. To traktat skutecznie punktujący wywyższanie ról społecznych nad moralność. Funkcja, jaką pełnił Nowak (polityk, tuż przed wyborami, jeden z gapiów rozpoznał w nim człowieka z telewizji) dała mu niemal nietykalność, chociaż dokument przygotowany przez pełnomocnika zgubił. Warto podkreślić, jak początkowo bezkarnie czuł się Adam (w kontekście linczu również nomen omen), dopóki nie pojawił się w nim efekt Raskolnikowa. Przekonanie, że ma władzę widać w scenie gróźb pod adresem komendanta (Dariusz Dłużewski). Na wieść o jego tożsamości, Michał decyduje się na samobójstwo.
Warto zwrócić uwagę na losy rodziny Matysów. Ginie cała rodzina, ojciec Michała prawdopodobnie dostaje zawału. Czy można upatrywać kary boskiej za pijaństwo Matysa? Nie jest to postać Hiobowa. Ksiądz, który znalazł się w tłumie, odprawia modły za dusze zmarłych. Brakuje go jednak w kolejnych scenach, kiedy kilku chłopaków, wcześniej zaczepiających Magdę, zaczyna rzucać kamieniami w Nowaka. Sam Adam ma żonę, którą zdradza. Gdzieś pomiędzy całym zajściem wybrzmiewa pytanie o poszukiwanie sensu, którego nie ma.
Realizacja jest niemal kameralna, tym bardziej nie można szukać realizmu w scenach udzielania pierwszej pomocy. Zdjęcia Dymka również często przybierają efekt amatorskiego udokumentowania przebiegu wydarzeń, co działa na niekorzyść całości, przy ogromnym potencjale fabularnym, choć nadaje rys autentyczności przedstawionej historii. Brakuje pogłębionych portretów psychologicznych mężczyzn, w to miejsce Kruhlik umiejętnie posługuje się stereotypami, bazując na strojach mężczyzn, które mają nieść ze sobą informację o danym członku obsady. Jeśli zadaniem dźwiękowców (Marcin Kasiński, Kacper Habisiak, Zofia Moruś) było nadanie autentyczności zdjęciom, przez co dialogi były nie zawsze wyraźne, to realizatorzy spełnili swoje zadanie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że montaż dźwięku w kinie polskim jest odwrotnie proporcjonalny do sukcesów operatorskich.
Pomimo pewnych technicznych niedociągnięć, największą wartość filmu stanowią: umowność, moralizatorski ton oraz gra aktorska. Na największe uznanie zasługuje Marek Braun w roli aspiranta Sławka. Aktor doskonale wykreował sceny traumy, kiedy mówi przełożonemu, że ofiarami jest jego rodzina; gdy widzi Adama po raz pierwszy oraz podczas rozmowy z Michałem, gdy kuzyni rozmawiają o Iwonie. Hycnar jako Nowak nie do końca udźwignął ciężar roli, należy jednak docenić wyraz zmagań bohatera ze świadomością czynu, jaki popełnił. Zarzeczny całkiem sprawnie odzwierciedlił stan upojenia, o wiele lepiej wyrażając liczne gwałtowne przejścia stanów emocjonalnych. Pawlik wykazał się potencjałem, jaki należy dobrze wykorzystać w polskim kinie. Należy podkreślić, że duże znaczenie dla całej fabuły miała postać Iwony. Skibnicka świetnie zaprezentowała rozterki kobiety, która jednak decyduje się zmienić swoje życie na lepsze i wtedy traci wszystko. Przewrotność losu w jej przypadku wykazuje się największym okrucieństwem, co reżyser podkreślił, przez pozostawienie jej postaci bez opieki – Sławek, gdy widzi ją na drodze, doznaje szoku, lecz nie podchodzi do rannej. Ratownicy skupiają się na walce o życie jednego z dzieci. Zajmuje się nim dopiero ratowniczka z kolejnego ambulansu. Skibnicka bardzo umiejętnie pokazała ból po stracie oraz cierpienie fizyczne, a także żądzę zemsty. Kruhlik wyposażył swój film w wiele symbolicznych scen, które długo będą analizowane wielokrotnie.
Film został nagrodzony Złotymi Lwami na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni za najlepszy debiut reżyserski.