Obraz „12 lat i koniec” jest opowieścią o dzieciństwie. Precyzując, o cienkiej granicy pomiędzy niewinnością, niewiedzą i dziecięcą radością a rozczarowaniem, smutkiem i dojrzałością. Michael Cuesta kreśli nam dramat o dojrzewaniu, w które jest wpisany ból, smutek oraz, przede wszystkim, samotność.
„12 lat i koniec” to tak naprawdę trzy historie, które splatają się ze sobą ze względu na przyjaźń głównych bohaterów. Jednak nie jest to film o przyjaźni, dlatego też przyjaciół widzimy rzadko razem, a ich wspólne spotkania są przedstawione powierzchownie. Każda z trzech opowieści mogłaby być samodzielną historią. Bohaterem pierwszej byłby wtedy Jacob (Conor Donovan), dwunastoletni chłopiec, który musi żyć z piętnem odmienności (znamię na twarzy), z poczuciem winy za śmiertelny wypadek swojego brata bliźniaka oraz z troską o swoich złamanych przez rozpacz rodziców. Postacią wiodącą w drugiej historii byłby Leonard (Jesse Camacho), chłopiec z dużą nadwagą, którą odziedziczył. Jednak dziedziczenie w tym wypadku nie podlega uwarunkowaniom genetycznym, a sukcesji nabytych zachowań społeczno-kulturowych. Trzecia historia byłaby poświęcona nad wyraz dojrzałej jak na swój wiek azjatyckiej dziewczynce Malee (w tej roli Zoe Weizenbaum), która właśnie przekroczyła granicę dzieciństwa (zaczęła miesiączkować), poza tym cierpi przez permanentną nieobecność ojca i brak porozumienia z matką – psychoterapeutką.
Trójka przyjaciół po tragicznym wypadku, w którym ginie brat Jacoba, traci swoją niewinność i musi zmierzyć się z najgorszym koszmarem, czyli z życiem dnia powszedniego. Jacob, Malee i Leonard okazują się niezwykle odważni i próbują ukształtować rzeczywistość na swój sposób, odmienny od swoich rodziców. Jacob stara się wybaczyć winowajcom śmierci brata, jednocześnie marząc o zemście; Leonard zachęcony przez trenera wychowania fizycznego oraz przez to, że utracił węch, próbuje zmienić swoje nawyki żywieniowe, a co za tym idzie także swojej rodzinny; zaś Malee chce uwieść dużo starszego mężczyznę.
Mocną stroną obrazu Cuesta jest świetne gra młodych aktorów. Jesse Camacho i Conor Donovan spisują się wspaniale, ale i tak nie mogą dorównać niebywale zdolnej Zoe Weizenbaum. Jej postać jest zarazem bystra, zadziorna, przekorna, odważna, samotna, zagubiona, kokieteryjna i niewinna. Przygotowania Malee do „randki” ze swoim wybrankiem są jedną z najpiękniejszych scen w filmie, które ukazują niemy krzyk samotności. Z aktorów starszego pokolenia na słowa uznania zasługuje Jeremy Renner, kreujący postać Gusa, pacjenta matki Malee, który przez większą cześć trwania filmu jest postacią dwuznaczną.
Dodatkowym plusem filmu jest doskonała muzyka. Szczególnie zaadaptowane przez twórców na potrzeby filmu dwa utwory. Pierwszy z nich to energetyczny hit początku lat 80., czyli „Burnin’ For You” zespołu Blue Öyster Cult, który pierwszorzędnie wykonuje Malee na szkolnym koncercie. Natomiast drugim utworem jest melancholijna i nastrojowa ballada Jesse Sykes & the Sweet Hereafter „Reckless Burning”, której dźwięki wracają za każdym razem, gdy bohaterowie filmu są blisko zanurzenia się w bezkresie morza samotności i zagubienia.
To, co jest najbardziej intrygujące w obrazie „12 lat i koniec” to fakt, że nieletni bohaterowie widzą świat lepiej, wyraźniej i dogłębniej niż ich rodzice. Jednak przez to odczuwają tym mocniej pustkę i samotność. Świat, w którym dorastają nie jest pozbawiony miłości, jednak jest to świat, który nie potrafi jej okazywać. Niektórzy bohaterowie „12 lat i koniec” osiągają małe zwycięstwa, inni ponoszą duże porażki. Jeden z najbardziej wpływowych reżyserów XX wieku, Ingmar Bergman, stwierdził, iż „przywilejem dzieciństwa jest poruszać się bez przeszkód między magią i owsianką, między bezgranicznym strachem i galopującą radością”. Z podobnego założenia wyszedł Michael Cuesta, reżyserując swój drugi film fabularny. Jednak w ostatecznym rozrachunku dzieciństwo według nowojorskiego twórcy, to bezgraniczne rozczarowanie otaczającym nas światem, w który wkraczamy. Światem dorosłych, przed którym nie ma ucieczki.
Dobre kino niezależne. Nie dla każdego. Dla tych, którzy lubią filmy zawdzięczające swoją siłę i magię półtonom, niedopowiedzeniom i spokojnej narracji. Dla tych, którzy potrafią odkryć pulsujący dramat życia, tam gdzie tego nie widać.