Horrory mają to do siebie, że straszą, dostarczają chwil pełnych grozy oraz gęsiej skórki. Przynajmniej tak powinno być. Niestety obecnie rzadko film tego gatunku wywołuje cokolwiek. Większość horrorów to nieudane próby wzbudzenia w widzu lęku, które zazwyczaj kończą się doprowadzeniem odbiorcy do śmiechu. Komedia zamiast filmu grozy? Cóż, w dzisiejszym świecie wszystko jest możliwe.
Wakacje dobiegają końca. Rebecca, wraz ze swoimi przyjaciółkami, wraca do nauki w szkole z internatem. Niestety podczas wakacji w życiu dziewczynki doszło do tragedii – jej ojciec popełnił samobójstwo. Kiedy bohaterka w końcu odnajduje spokój wśród bliskich przyjaciółek, do internatu przybywa nowa uczennica – Ernessa. W chwili jej przybycia w placówce zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
„Internat” to jeden z tych filmów, przy których człowiek zastanawia się nad tym, dlaczego w ogóle wybrał się na tę produkcję. Nawet gotycki klimat nie był w stanie uratować tego niby-horroru. Niby, gdyż ani jedna scena nie była straszna. Ten film nie tylko nie przeraził, ale również nie zadziwił. Był zbytnio przegadany, akcja niemiłosiernie się wlokła, a gra aktorska…
Właśnie – namiastka gry aktorskiej pozostawia wiele do życzenia. Sarah Bolger nie potrafiła wzbudzić mojego zainteresowania. Tak sztucznej gry nie widziałam od bardzo dawna. Płacz w wykonaniu Sarah brzmiał jak czysty śmiech. Jedyną rzeczą, która przerażała w filmie była jedna mina bohaterki. Na szczęście Lily Cole nie okazała się tak sztuczna i nijaka. Bardzo dobrze wczuła się w rolę koleżanki-psychopatki. Również Scott Speedman, mimo tego, iż nie pojawiał się zbyt często, podwyższył poziom gry aktorskiej.
Pomysł na fabułę również okazał się nietrafiony. Wampir w internacie? Po pierwsze, wykorzystywanie motywu krwiopijcy nie jest już popularne, po drugie nawiedzone domostwa czy szkoły są za bardzo oklepane. Najgorsze jednak dopiero przed nami…
Ścieżka dźwiękowa. Nie pamiętam filmu, w którym byłaby ona taka… tragiczna. Pierwszy raz muzyka wywoływała u mnie salwy nieposkromionego śmiechu. Nie budowała klimatu, wręcz przeciwnie, psuła go. Pierwszy raz spotykam się z tak źle dobraną muzyką. Mam nadzieję, że już nigdy nie doświadczę takiej traumy.
„Internat” to film, który należałoby omijać szerokim łukiem. Komu go polecam? Osobom, które chcą zobaczyć, jak robi się złe filmy. Prosto, nudno i nijako. Przerzuć i wypluć. Nic nie potrafiło mnie zaskoczyć, nie pojawił się żaden morał, żadne drugie dno. Jedna wielka nicość.