Rok temu, dokładniej w październiku 2013, na ekrany kin
wszedł zapierający dech w piersiach film Alfonso Cuaróna pod tytułem „Grawitacja”.
Produkcja ta wstrząsnęła widzami, dzięki znakomitej obsadzie, pięknym zdjęciom
oraz przejmującej historii, gdzie zagrożenie przeplatało się z momentami
kontemplacji ogromu kosmosu. Niewątpliwie był to jeden z najlepszych filmów
ostatnich lat. Swoją wersję zmagań człowieka ze wszechświatem postanowił
przedstawić znakomity reżyser - Christopher Nolan. Czy jego dzieło dorównało
dziecku Alfonso Cuaróna? A może okazało się lepiej dopracowane? Niestety, „Interstellar”
nie dorównuje „Grawitacji”.
Ludzkości zagraża zagłada. W celu znalezienia dla homo sapiens godnego miejsca do dalszej
egzystencji, NASA, a dokładniej to, co z niej zostało, wysyła w przestrzeń
kosmiczną grupę osób, której zadaniem jest odnalezienie planety zdatnej do
osiedlenia się. Jednym z członków załogi jest Cooper, pozostawia on na
Ziemi swoją rodzinę, gdyż pragnie zapewnić im przetrwanie. Bohater nie wie
jednak, że przyjdzie mu podjąć wiele ciężkich decyzji, a misja nie do końca
okaże się tym, czym miała być.
„Interstellar” nie do końca spełnia pokładane w nim
nadzieje. Nolan za bardzo starał się pokazać dramat człowieka postawionego
przed trudnymi wyborami, który w kosmosie jest niczym ziarnko piasku na pustyni.
Malutki, przytłoczony ogromem wszechświata i obarczony wielką
odpowiedzialnością. Film wydaje się przepełniony zmaganiami jednostek ludzkich,
co w pewnym momencie zakrawa o sztuczny patos i widz zamiast czerpać
przyjemność z seansu, czuje się przytłoczony opowiadaną historią.
Reżyser za bardzo rozciąga w czasie fabułę. Sporo scen można
było wyciąć, gdyż nie okazują się kluczowe dla opowiadanej historii. Nie chodzi o
powolne budowanie napięcia, raczej o zapychanie filmu niepotrzebnymi obrazami,
które w ostatecznym rozrachunku nie wniosły do produkcji niczego znaczącego.
Przez to film trwa pawie sto siedemdziesiąt minut.
Kilka rozwiązań fabularnych również woła o pomstę do nieba.
W pewnym momencie Nolan poszedł w złym kierunku – grubymi nićmi szytej
fantastyki. Niektóre decyzje, zwłaszcza te związane z zakończeniem historii,
okazują się nie tyle mało prawdopodobne, co wciśnięte do produkcji na siłę,
byle nabić więcej minut i zwiększyć konsternację widza. Nie tędy droga. Kosmiczna
„Incepcja” niekoniecznie okazuje się kierunkiem, w jakim należy podążać.
Niewątpliwym atutem filmu jest przepiękna,
dopełniająca całości, ścieżka dźwiękowa. Hans Zimmer kolejny raz udowodnił, że
jest muzycznym czarodziejem, który każdą nutę traktuje z należytym pietyzmem, a
w utwory wplata cząstkę siebie. To zdecydowanie jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych,
jakie ostatnio słyszałam.
Jeżeli zaś chodzi o obsadę, Nolan podjął dobrą decyzję
obsadzając w roli głównej Matthew McConaughey’a. Aktor znowu pokazał, że dobra
gra aktorska nie jest mu straszna i z filmu na film rozwija swoje aktorskie
skrzydła. Również postaci drugoplanowe zasługują na uznanie. Anne Hathaway czy Jessica
Chastain świetnie odegrały swoje role – dwie kobiety, dwa różne charaktery,
jedna misja.
„Interstellar” nie jest złym filmem, jednak daleko mu do
świetności „Grawitacji”. Nolan za bardzo starał się stworzyć dzieło, co w konsekwencji
doprowadziło do otrzymania dobrego filmu, ale niczym specjalnym, poza ścieżką
dźwiękową, się nie wyróżniającego. Warto jednak wybrać się na tę produkcję do
kina, by podziwiać na dużym ekranie widoki wszechświata, które zapierają dech w
piersi.