Fatih Akin to jeden z najoryginalniejszych i najbardziej docenianych reżyserów na Starym Kontynencie. Nikt nie potrafi z taką precyzją rzemiosła pokazać za pomocą obiektywu kamery samotności, wyizolowania, rozdarcia jednostki w multikulturowym świecie. Obrazy tego niemieckiego reżysera o tureckich korzeniach charakteryzują się mistrzowskim połączeniem atmosfery pesymizmu i destrukcji w warstwie fabularnej z anarchistyczno-punkowym rytmem oraz energią formy.
Najnowsza propozycja Akina „Soul Kitchen” zaskakuje. Optymizmem. Bo chociaż reżyser nadal pozostaje wierny wybranej przez siebie ścieżce twórczej, to jednak „Soul Kitchen” jest niespodzianką. Tym razem Akin proponuje nam bajkę o restauracji, która staje się schronieniem dla życiowych rozbitków oraz artystycznych dusz. Utopijną alternatywę, gdzie miłość między postaciami pojawia się w momencie zderzenia ich głów; gdzie zły i cwaniakowaty gangster dostanie to, na co zasłużył; biznesmena bez skrupułów powstrzyma guzik; a była dziewczyna bez wahania wypisze pokaźny czek. Bohaterowie „Soul Kitchen” mogą liczyć na ratunek deus ex machina i happy end w jednym. Ale ta naiwność, prostota i optymizm historii wcale nie oscylują w rejonach kiczu i infantylności. Bliżej im do sfery nieskrywanej pasji, radości i czystej miłości.
Akin porzuca, a precyzyjniej mówiąc oddala w „Soul Kitchen” pesymistyczny ton zakorzeniony we wcześniej opisywanej przez siebie rzeczywistości. Bohaterowie jego najnowszego obrazu są tak samo samotni, zagubieni w otaczającym ich świecie jak postaci z „Głową w mur” czy „Na krawędzi nieba”. Oni także szukają swojego miejsca, w którym mogliby zakotwiczyć swoje życie, serce i marzenia. Jednak tym razem różnica polega na tym, że postacie odnajdują swoją przystań.
Restauracja na postindustrialnych terenach Hamburga, którą prowadzi Zinos (Adam Bousdoukos) staje się przystanią dla ludzi poszukujących. Poszukujących siebie w innej (lepszej, wolnej i kreowanej przez siebie) rzeczywistości. Na początku „Soul Kitchen” jest zwykłą podrzędną speluną, gdzie serwowane jest śmieciowe jedzenie. Dopiero w momencie, gdy Zinos zatrudnia szalonego kucharza-artystę, baumanowskiego włóczęgę Shayna Weissa (genialny Birol Ünel), który drastycznie zmienia fast foodowe menu na coś bardziej wyszukanego i apetycznego, restauracja staje się schronieniem dla niespokojnych, kolorowych dusz, które nie żyją według praw i zasad ogólnie przyjętych. Rewolucja kucharska Shayna sprawia, że nie tylko potrawy są bardziej wyszukane i lepiej doprawione. To życie Zinosa, jego brata hazardzisty i kryminalisty o dobrym sercu oraz pracowników „Soul Kitchen” zostaje doprawione kolorami, marzeniami, możliwościami.
„Soul Kitchen” jest filmem zaskakującym. Niebojącym się marzyć. Pełnym punkowej energii, z wyśmienicie oddającymi charakter kontrolowanej anarchii zdjęciami etatowego operatora Akina, Rainera Klausmanna oraz przepysznej muzyki dającej obrazowi awangardowo-jazzującego oraz orientalno-clubbingowego posmaku. Z jednej strony najnowszy film niemieckiego reżysera jest bajkowym obrazem wziętym w cudzysłów, opatrzonym lekkim, niezobowiązującym humorem. Z drugiej to portret współczesnego społeczeństwa wielokulturowego namalowany przez Fatiha Akina mniej szarymi barwami niż poprzednie, oparty na dychotomicznym podziale rzeczywistości – świat rządzący się bez skrupułów kapitalistycznymi prawami, wyprany z uczuć i życiowej energii (reprezentowany przez rdzennych Niemców i… niemiecki Urząd Skarbowy) kontra „Soul Kitchen”. Wybór pozostaje prosty. Dla degustatora kina i jedzenia. Nie mówiąc już o smakoszach życia. Polecam.