Baśniowy zawrót głowy nadal trwa. Po adaptacjach takich historii jak „Królewna Śnieżka”, „Jaś i Małgosia” czy „Jaś i magiczna fasola” przyszedł czas na sięgnięcie po kolejne znane i lubiane dzieło – „Śpiącą Królewnę”. Należało tylko zmienić postać głównego zła, opowiedzieć przygody innej protagonistki oraz stworzyć świat niepodobny do żadnego innego. Tego niełatwego zadania podjął się Robert Stromberg – w końcu musiał nadać historii nie tyle inny wydźwięk co duszę, zwłaszcza, że zmiany, które wprowadził, prawie całkowicie zmieniły jej przebieg. Czy mu się to udało?
Diabolina, główna wróżka miejsca zwanego Knieią, sprawująca nad nim pieczę, zaprzyjaźnia się z człowiekiem. Mijają lata, ich więź z roku na rok staje się silniejsza i poważniejsza. Niestety, Stefan, ludzki przyjaciel Diaboliny, pragnie zmienić swoje życie. Zostaje nadwornym sługą króla panującego w zamku opodal Kniei. Jednak ambicje Stefana sięgają o wiele wyżej. Wkrótce nadarza się niesamowita okazja, król wyrusza przeciwko Diabolinie, przegrywa jednak potyczkę, podczas której zostaje ciężko ranny. Oznajmia swoim poddanym, że schedę po nim, razem z ręką jego córki, obejmie ten, kto pokona okrutną czarownicę. Stefan dostrzega w tym szansę dla siebie, wybiera się do Kniei, zwodzi Diabolinę i ucina jej piękne skrzydła. Jak można się domyśleć, zostaje królem. Jednak przewina zasługuje na karę, a ta będzie straszliwa. Kiedy Stefanowi rodzi się dziecko, Diabolina rzuca na nie klątwę, którą może zniwelować pocałunek prawdziwej miłości.
„Czarownica” nie jest historią opowiadającą o przygodach Aurory. Tym razem twórcy postanowili skupić się, jak sam tytuł mówi, na postaci baśniowej antagonistki. Jednak w ekranizacji historii nic nie jest takie samo, jak w jej papierowej wersji. Kwestia określenia prawdziwego zła nie okazuje się tutaj jednoznaczna, bowiem na to miano na pewno nie zasługuje Diabolina. Owszem, bohaterka rzuca klątwę na małą Aurorę, i tego czynu nie da się wytłumaczyć - zemsta nie jest bowiem odpowiednim motywem, jednak całej tej sytuacji winien jest Stefan. To właśnie ta postać, jako jedyna w filmie, od początku do końca nosi znamiona zła. Chora ambicja, jaka ogarnia bohatera, okazuje się trucizną, która zmienia wiele żyć.
Nikt nie rodzi się złym, tylko takim się staje – to przesłanie zostało bardzo mocno zaakcentowane w „Czarownicy”. Na początku Diabolina to troskliwa i kochająca istota, która opiekuje się Knieią. Wszystko się zmienia, gdy traci skrzydła. Ta symboliczna scena definiuje cały film i przesłanie z niego płynące. Bohaterka zostaje okradziona z kawałka siebie, na dodatek oszukana przez osobę, której ufała. To właśnie to wydarzenie wpływa na zmianę, jaka zachodzi w protagonistce – z troskliwej osoby staje się rządną zemsty wiedźmą. Zmiana nie zachodzi zresztą tylko w samej Diabolinie, również Knieia przestaje być taka jak dawniej.
Angelina Jolie jako Diabolina pokazała, że jest znakomitą aktorką. Wprawdzie nie należę do miłośników jej twórczości, jednak byłabym bardzo niesprawiedliwa, nie dostrzegając jej ogromnego potencjału. To, co zrobiła z postacią Diaboliny jest o wiele lepsze niż „gra aktorska” Jennifer Lawrence. Jednak to nie protagonistka skupiła na sobie całą moją uwagę, tylko Diaval – jej kruczy sługa – grany przez Sama Rileya. A wszystko przez dialogi. Zabawne i cięte riposty oraz zachowania to domena tej postaci. Wspólne sceny kruka i czarownicy należały do najlepszych w całym filmie.
Niestety scenariusz i niektóre rozwiązania (jak Aurora dożyła swoich szesnastych urodzin, mając za opiekunki nieodpowiedzialne wróżki) okazują się za bardzo nieprzemyślane. Zachowanie konwencji baśniowej z jednoczesną zmianą historii nie należy do najłatwiejszych zadań. Przygody Śpiącej Królewny zna bardzo wiele osób. Idąc na ten film, miałam swoją wizję adaptacji znanej baśni – zresztą dużą rolę w jej ukształtowaniu odegrała zapowiedź kinowej produkcji. I muszę przyznać, że się rozczarowałam. Spodziewałam się historii antagonistki Aurory, a otrzymałam typową baśniową produkcję ze szczęśliwym zakończeniem. Rozumiem, że film został głównie skierowany do młodszego niż ja widza, jednak posmak rozczarowania pozostaje.
„Czarownica” to dobra produkcja, jednak zabrakło jej kilku elementów, które sprawiłyby, iż uznałabym to dzieło za warte ponownego zapoznania się z nim. Absurdalność pewnych sytuacji i rozwiązań fabularnych wspomnianych wyżej nie przekonały mnie do siebie. Nie zrozumcie mnie źle, „Czarownica” to piękna wizualnie historia z rewelacyjnie stworzonymi bohaterami, tylko spodziewałam się czegoś mniej baśniowego. Znam prawa, jakimi rządzą się tego typu dzieła, jednak liczyłam na mniej disnejowskie zakończenie.