Dwoje ludzi rozdzielonych przez wspólną tragedię, próbuje odnaleźć się na nowo. Opowieść o pojednaniu i budowaniu wspólnego życia na zgliszczach poprzedniego. Historia, która porywa i wzrusza, a przynajmniej powinna.
Conor (James McAvoy) jest właścicielem niezbyt dobrze prosperującej restauracji. Bardziej jednak niż finansowe kłopoty, martwi go odejście żony. Kiedyś łączyło ich niezwykle intensywne uczucie, ale z czasem więź zaczęła słabnąć. Odratowana po skoku z nowojorskiego mostu Eleanor (Jessica Chastain) niezbyt skutecznie próbuje nadać sens swojemu życiu.
Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się o wspólnym filmowym projekcie Jamesa McAvoya i Jessici Chastain. Wieść o tym, że ta dwójka wspaniałych aktorów spotka się na planie filmowym, sprawiała, że nie mogłam doczekać się dnia premiery. Gdy „Zniknięcie Eleanor Rigby” w końcu trafiło w moje ręce, nie czekałam długo, aby rozpocząć seans. Tym bardziej że całość składa się z trzech części – on, ona i oni. Niestety, to na co bardzo czekamy, nie zawsze odpowiada naszym oczekiwaniom.
„Zniknięcie Eleanor Rigby” to filmy, które dobrze się ogląda. Historia opowiedziana z perspektywy jej, jego i ich wspólnej to intrygujący pomysł. W kinie nie zawsze dostajemy szansę, aby poznać opowieść widzianą oczami poszczególnych bohaterów. Jednak pomimo tego urozmaicenia, miłość Conora i Eleanor do mnie nie trafiła. Tragedia, która ich spotkała (nie będę zdradzać szczegółów, aby nie spoilerować) rozdzieliła ich, sprawiając, że wspólne życia nagle stało nie do zniesienia. Przynajmniej dla niej. Eleanor świadomie porzuca Conora, nie dając mu wyjaśnienia, którego tak bardzo potrzebuje. Z kolei, on nie daje za wygraną i próbuje na siłę ją odzyskać. Ich każde kolejne spotkanie kończy się kłótnią i brakiem obustronnego zrozumienia. Eleanor nie chce, może nawet nie potrafi, rozmawiać ze swoim mężem. Z dnia na dzień stał się on dla niej obcą osobą, którą pragnie wyrzucić ze swojego życia i zacząć wszystko od nowa.
Relacja Conora i Eleanor, zawalenie się ich świata i zagubienie, z którym próbują sobie poradzić, niestety nie porywa i nie wzbudza wielkich emocji. Wszystkie części „Zniknięcia” to filmy poprawne, ale zabrakło w nich emocji, które targałyby widzem. Jessica Chastain i James McAvoy dali z siebie wszystko i nie zawiedli. Choć zdecydowanie lepiej oglądało mi się opowieść z perspektywy Eleanor. Historia Conora to nic innego jak pogoń za żoną, w której nie było miejsca na rozterki i przeżywanie tragedii. Bohater był w pełni skupiony na tym, aby odzyskać swoją dawną codzienność, co w obecnej sytuacji jest niemożliwe. Z kolei Eleanor toczy walkę ze sobą i z tą codziennością, zdając sobie sprawę, że już nic nigdy nie będzie takie samo. Odejście od męża, będące ucieczką od tego, co się wydarzyło, to postępowanie, które poniekąd można zrozumieć, choć jest to równocześnie najłatwiejsze z rozwiązań.
„Zniknięcie Eleanor Rigby: on, ona, oni” warto oglądać dokładnie w takiej kolejności, jak sugeruje dystrybutor. Zresztą nawet sam reżyser – Ned Benson, zaznaczył, że dla niego pierwszą częścią jest „On”. Z całej trójki można darować sobie ostatnią część. „Oni” to zlepek scen z dwóch pierwszych perspektyw, które nie wnoszą nic dodatkowego do całej opowieści. To część, która powstała na potrzeby kinowej dystrybucji, co niestety widać podczas seansu.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.