Mitchell wyszedł właśnie z więzienia. Nie ma żadnych sprecyzowanych planów na przyszłość, oprócz tego, by uniknąć powrotu za kratki. Niestety ani okoliczności, ani byli kumple raczej mu w tym nie pomagają. Dawni koledzy i nowe kłopoty czekają na niego tuż za więzienną bramą. Nie mając za bardzo pomysłu na siebie i wielu możliwości wyboru, Mitchell początkowo przyjmuje pomoc.
Tymczasem stara się chociaż w połowie „naprostować” swoje życie. Dzięki przypadkowi dostaje posadę osobistego ochroniarza znanej aktorki (Keira Knightley), która nagle postanowiła zrezygnować z kariery i zaszyć się w swojej londyńskiej posiadłości. Razem ze swoimi problemami i zainteresowanym głównie substancjami psychoaktywnymi managerem. Mitchell (Colin Farrell) ma ją chronić przed wścibskimi ludźmi, a zwłaszcza natarczywymi paparazzi. Jak się później okaże - także przed traumatycznymi wspomnieniami. Nietrudno się domyślić, jak taka historia może dla nich obojga się skończyć.
Wtedy jednak problemem staje się przeszłość Mitchella i jego nocny „drugi etat”, do którego jest zobowiązany za skorzystanie z pomocy dawnego kolegi. Sytuacja znacznie się komplikuje, gdy wpada on w oko jednemu z bossów swojego kumpla. Trzęsący Londynem i swoimi ludźmi Rob Gant chętnie widziałby Mitchella jako jednego ze swoich „poważniejszych” pracowników. I jest w stanie zrobić naprawdę wiele, by jego oferta „pracy” nie została odrzucona. Początkowo grzeczna odmowa ze strony Mitchella przekształca się w otwartą i coraz bardziej brutalną walkę, już nie tylko o możliwość wyboru, ale przeżycie. Taka sytuacja na pewno nie sprzyja spokojnemu rozwojowi romansu i możliwości planowania sielankowej przyszłości. Zresztą uczucie Mitchella i Charlotte nie odgrywa według mnie w tym filmie głównej roli. Jeśli więc ktoś liczy na powtórkę z „Bodyguarda” i gorący ekranowy romans w stylu Costnera i Houston, może się tylko rozczarować.
Więcej w tym filmie zobaczymy bójek, obitych gęb i gangsterskich porachunków w wyspiarskim stylu, niż scen romantyczno-erotycznych. Jeśli zatem planujecie wybrać się na „Londyński bulwar” w Walentynki, to tylko, gdy oboje lubicie klimaty londyńskich ulic, ale raczej nie tych bliskich „Notting Hill”. Cukierkowych scen, zachodów słońca i sentymentów nie będzie. Jeśli humor, to tylko wyspiarski, a język prosty, siarczysty i pełen „mięsa”. Ścieżką dźwiękową zajmował się gitarzysta "Kasabian" (Sergio Pizzorno), więc nastrojowych, łzawych, czy innych typowo romansowych piosenek nie usłyszymy (jak dla mnie plus). Na koniec przyznać muszę, że Collin Farrell świetnie odnajduje się w roli niegrzecznego, ale na swój sposób naprawdę uczciwego faceta. Ale czy takich jak on może czekać happy end? Albo zadające się z takimi mężczyznami dziewczyny? Zakończenia oczywiście nie zdradzę. Napiszę tylko, że naprawdę może „wkurzyć” i myślę, że warto się przejść londyńskim bulwarem: dla poczucia jego klimatu i nawet niezłej rozrywki.