„Death Proof” czy „Planet Terror”? Quentin Tarantino czy Robert Rodriguez? Niespieszna narracja czy szybka akcja? Porównań między tymi filmami w zasadzie nie sposób uniknąć. Czy słusznie? Moim zdaniem niezupełnie, ponieważ obie produkcje, choć pod wspólnym tytułem „Grindhouse”, są diametralnie różne. „Death Proof” to obraz typowy dla Tarantino (dialogi), zaś „Planet Terror” jest filmem charakterystycznym dla Rodrigueza (jatka). Natomiast zarówno jeden, jak i drugi tytuł aż ocieka kiczem. Czyli eksperyment się powiódł!
Fabuła „Planet Terror” jest wprawdzie prościutka, jednak już odrobinę bardziej rozbudowana niż ta w „Death Proof”. I tak też mamy tajemniczy wojskowy eksperyment, wymykający się oczywiście spod kontroli. Mamy zombie, opanowujących pewne teksańskie miasteczko. Mamy grupę ocalałych śmiałków, walczących o przetrwanie. Mamy krew i flaki. Mamy niezły ubaw.
Przyznam, że na „Planet Terror” bawiłem się jak na dobrej komedii. Czarny humor, pełen uroku kicz, do tego szybka akcja, pasująca do obrazu muzyka oraz znakomity klimat – to najważniejsze części składowe filmu, które najbardziej wpłynęły na moją pozytywną ocenę. Nie zabrakło także efektu starej taśmy, tylko że tym razem jest on jeszcze bardziej wyrazisty niż w „Death Proof”. A ponadto sama zagrywka z brakującą szpulą rozkłada na łopatki.
Jeśli miałbym pod adresem „Planet Terror” jakiekolwiek zarzuty, to będą one skierowane w stronę reżyserii. Otóż Rodriguez prowadzi narrację w bardzo szybkim tempie, umieszczając przy tym w swoim filmie taką ilość akcji, krwi, trupów, że zdarzają się krótkie momenty znużenia. Odnosi się bowiem wrażenie, że za dużo jest tego wszystkiego. Na szczęście jednak po chwili odbiór filmu wraca na właściwe tory, a zatem powyższy zarzut nie jest bardzo znaczący.
Oddanie hołdu filmom exploitation przez Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza to śmiałe posunięcie. Co było do przewidzenia, pierwszy obraz z cyklu, „Death Proof”, zyskał tylu przeciwników, co zwolenników. Z „Planet Terror” nie jest inaczej. Ale czy można się temu dziwić? Ci widzowie, którzy przed seansem rozeznają się nieco w temacie i będą wiedzieć, czego się spodziewać, zapewne zostaną całkowicie usatysfakcjonowani. Ci zaś, którzy podejdą do filmów Tarantino i Rodrigueza bez odpowiedniego nastawienia, raczej nie pozostawią na tych produkcjach suchej nitki. Ciekawe jest, że w zasadzie jedni i drudzy będą mieć rację. Opcji „środkowej” raczej nie ma.