Nie przepadam za komediami romantycznymi. Ich naiwność, infantylność i przewidywalność często doprowadzają mnie do szału. Zachęcony jednak niezłymi recenzjami książki Cecelii Ahern pt. „P.S. Kocham Cię” wybrałem się do kina na film Richarda LaGravenese’a pod tym samym tytułem, który jest adaptacją powieści.
Na pewno obraz ten nie jest tradycyjną komedią romantyczną, przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, już na samym początku mamy do czynienia z sytuacją zdecydowanie nie romantyczną – główny bohater filmu Gerry umiera na raka. Jego żona nie za bardzo potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nie umie poradzić sobie bez ukochanego. Ten jednak, przewidując jeszcze za życia całą sytuację, pozostawia jej kolejne listy, które mają pomóc Holly w pogodzeniu się ze stratą najdroższej osoby. Przyznam szczerze, początek filmu intrygujący i oryginalny. Niestety od momentu otrzymania przez bohaterkę pierwszego listu, ten niezły film obyczajowy przemienia się powoli w jak najbardziej tradycyjną i po prostu głupkowatą komedyjkę. Niestety…
Po drugie, widać tu, że w przeciwieństwie do 90 % tzw. komedii romantycznych, w przynajmniej kilku scenach „P.S. Kocham Cię” reżyser patrzy na całą sytuację wielowymiarowo. Zadaje nam bowiem pytanie, czy główny bohater postąpił fair w stosunku do swojej małżonki i czy swoimi listami przypadkowo nie odgradza jej jeszcze bardziej od świata i rzeczywistości.
Po trzecie, w przeciwieństwie do większości komedii romantycznych, w filmie „P.S: Kocham Cię” poziom gry aktorskiej jest naprawdę wysoki. Przystojny Gerald Butler pokazuje, że potrafi nie tylko zachwycać swoim wyglądem i muskulaturą (jak np. w „300”, gdzie wcielił się w postać Leonidasa), ale także, że jest bardzo dobrym, a przede wszystkim wiarygodnym, aktorem. Także Hillary Swank jako Holly prezentuje się bardzo dobrze. Ta uzdolniona laureatka już dwóch Oscarów udowadnia, że potrafi fantastycznie odnaleźć się w każdym gatunku filmowym. Ponadto Swank i Butler bardzo sympatycznie prezentują się jako para. Widać, że między nimi "iskrzy", dzięki czemu film w wielu momentach ogląda się bardzo przyjemnie. Nie można tu nie wspomnieć także o Kathy Bates, która mimo epizodycznej raczej roli matki Holly, jak zwykle jest niesamowicie wyrazista.
Niezły scenariusz, dobra ścieżka dźwiękowa, rewelacyjne aktorstwo. Dlaczego więc moja ocena jest tak niska? Przed seansem nie oczekiwałem wiele od tego obrazu, pierwsze minuty jednak mnie zaintrygowały i w momencie kiedy zaczęło mi się naprawdę podobać, reżyser jak i scenarzysta kompletnie spartaczyli robotę. Miast iść dalej w kierunku dobrego, mądrego filmu, skręcili w stronę tandetnej i przewidywalnej historii jakimi Hollywood raczy nas aż nader często. I tego nie potrafię im darować…