W ostatniej dekadzie XX wieku Mel Gibson osiągnął szczyt popularności. Grając główne role zarówno w dramatach historycznych, jak i filmach sensacyjnych, stał się jednym z najbardziej wziętych aktorów Hollywood. „Godzina zemsty”, choć nie należy do specjalnie ambitnych produkcji, jest potwierdzeniem klasy Amerykanina.
Porter (Mel Gibson), zawodowy złodziej, nie cofnie się przed niczym, by wyrównać rachunki ze swym byłym wspólnikiem, Valem (Gregg Henry). W grę wchodzą stracone pieniądze, ale prawdziwym celem jest zemsta. Jeden człowiek staje przeciwko azjatyckiej mafii, skorumpowanym policjantom oraz potężnej organizacji zwanej Klanem.
Obrazem Briana Helgelanda rozczarowani będą ci, którzy od filmu sensacyjnego oczekują pędzącej akcji, masy strzelanin i nieprawdopodobnych opresji z jakich cało wychodzi główny bohater. „Godzina zemsty” to inne kino – takie, w którym akcja toczy się dość powolnie (lecz sukcesywnie do przodu), a bohater jest postacią całkiem zwyczajną, która w dążeniu do celu nie ucieka się do specjalnie wyszukanych bądź niespotykanych metod. M.in. dlatego Porter budzi sympatię widza, gdyż zdaje się być normalnym człowiekiem, choć jednym z wielu, który na życie postanowił zarabiać wbrew prawnie dozwolonym działaniom. Czy zatem jest jednak tym złym? Owszem, ale walczy z jeszcze gorszymi, co mimowolnie czyni go postacią pozytywną. Cóż takiego bowiem chce Porter? Jedynie wyrównać rachunki z tymi, którzy podstępnie pozbawili go pieniędzy, na które sam „zapracował”. W swojej vendetcie jest tak zdecydowany i bezkompromisowy, że widz nie ma wątpliwości, iż zmierza do celu po prostej drodze. A to, że od swoich przeciwników jest bardziej inteligentny i przebiegły, tylko umacnia jego pozycję.
Z powyższego wynika, że „Godzina zemsty” jest filmem z mocnym, wyrazistym bohaterem. Choć Porter nie należy do specjalnie wyjątkowych kreacji w karierze Mela Gibsona, to jednak aktorowi należą się za tę rolę słowa uznania. To samo tyczy się głównego czarnego charakteru w wykonaniu Gregga Henry’ego. Spoglądając na zachowanie jego Vala Resnicka (nerwowe ruchy, nienawistny wyraz twarzy) widz nie ma żadnych wątpliwości, że jest on prawdziwym psychopatą. Podobnie zresztą jak wręcz niesamowita tu Lucy Liu. M.in. dla niej warto zapoznać się z tą produkcją.
Na uwagę zasługuje także sposób realizacji filmu. Niebieskawa kolorystyka zdjęć nadaje specyficznego, chłodnego klimatu, co w połączeniu z cynizmem głównego bohatera sprawdza się znakomicie. Do tego dochodzi udana warstwa muzyczna, zawierająca jedną perełkę w postaci utworu „It’s a man’s man’s man’s world” Jamesa Browna. Piosenka ta wkomponowuje się w obraz wprost idealnie.
Historia ukazana w „Godzinie zemsty” nie wyróżnia się niczym niezwykłym, by nie rzec wręcz, że jest wtórna. Ile to już razy widzieliśmy w kinie samotną krucjatę bohatera w imię honoru/zemsty/miłości? Nawet fakt, że Porter nie jest typową postacią pozytywną (wszak to bezwzględny przestępca) nie świadczy o oryginalności filmu Briana Helgelanda. A jednak oglądając „Godzinę zemsty” nie ma się wrażenia powtórki z rozrywki, a całość dostarcza pokaźnej dawki satysfakcji. Bardzo dobre kino sensacyjne – polecam!