„Labirynt” Denisa Villenevue jest wyzwaniem zarówno dla widzów, jak i aktorów, którzy w nim zagrali. Mnogość nieoczywistości i pytań stanowią bagaż, z którym od początku zarówno pierwsza, jak i druga grupa musi się siłować. Dla filmowych postaci graniczyć to będzie z psychicznym przetrenowaniem, dla widzów – pomimo konieczności ciągłej koncentracji na fabule – jest to kompletny, trzymający w napięciu soczysty thriller.
Zaginięcie dwóch dziewczynek, córek zaprzyjaźnionych rodzin, pociąga za sobą spiralę domniemań, wywołującą frustrację podszytą ciągłymi rozczarowaniami z wyniku prowadzonego śledztwa. Keller Dover (Hugh Jackman) – jeden z ojców, oraz detektyw Loki (Jake Gyllenhaal) chodź działają w tej samej sprawie, to łączą ich odmienne zobowiązania. Pierwszy wypełnia obowiązek wobec własnej rodziny, dla drugiego - jest to weryfikacja jego doświadczenia i dorobku policyjnej kariery. Reżyser nie ułatwia sprawy zarówno im, jak i widzom – manipulując poszlakami, odwracając uwagę nieprzewidzianymi sytuacjami. Dzięki temu, tworzy się cichy festiwal suspensu, przytłoczony szarymi odcieniami wypełniającymi filmowy ekran. Jest ciekawy. Podstępnie zmuszający do prób identyfikowania się z cierpieniem i emocjami głównych bohaterów. Niektórym scenom, szczególnie tym z większą dawką akcji, brak rezonu, który cechuje kino zachodnie. Oczywiście nie jest to znaczący wyznacznik jakości dzieła, gdyż ono broni się mistrzowsko poprowadzonym napięciem, generującym fale kolejnych pytań.
Aktorzy świetnie wpasowali się we własne role. Hugh Jackman pozbawiony szponów z adamantium i nadludzkiej siły, z dużym powodzeniem zagrał człowieka rozbitego, przypartego do muru, zmuszonego do sięgnięcia po rozwiązania szalenie radykalne. Jego szał jeszcze bardziej podsyca postać podejrzanego o porwanie Alexa Jonesa, grana przez Paula Dano. Aktorowi przypadła rola dorosłego faceta z mózgiem dzieciaka. Chodź w tym filmie odzywa się zaledwie kilka razy, to - jak mówił Jake Gyllenhaal w jednym z wywiadów – z całej ekipy na planie to właśnie on pracował najwięcej. Mimiką, gestami i doskonałym wczuciem się w rolę upośledzonego człowieka.
Ciągła koncentracja to atrybut konieczny, by dobrze się bawić oglądając „Labirynt”. Nie jest to film upudrowany zbędnymi dodatkami. Ascetyczne ujęcia, ożywiane doskonała grą aktorów, wystarczą, by wprowadzić widza w historię pełną domysłów i fałszywych poszlak. Niektóre z użytych rozwiązań są już troszkę przetarte. Jednak ich znaczenie w filmie jest znikome. Jako całość, dzieło Denisa Villenevue jest thrillerem kompletnym, mającym własne, nienaciągane tempo. Najważniejsze, by się do niego dostosować, bo gdybanie „kto kogo” i „to na pewno on” - wielu może gorzko rozczarować.