M.Night Shyamalan to niewątpliwie reżyser niezwykły. Zdążył już nakręcić dwa świetne filmy, wyrobić sobie dobrą markę w Hollywood, stać się w pewnych kręgach reżyserem kultowym… oraz całkowicie pogrzebać swoją reputację coraz bardziej beznadziejnymi produkcjami. A wszystko to mając zaledwie 38 lat. Reżyser ten pokazał się pierwszy raz szerokiej publiczności znakomitym horrorem „Szósty zmysł”. Potwierdził swoją wielką klasę świetnym (moim zdaniem najlepszym w jego dorobku) „Niezniszczalnym”. Potem z każdym następnym obrazem było już tylko gorzej. Słabe „Znaki”, niedopracowana „Osada” czy nudna „Kobieta w błękitnej wodzie” całkowicie zrujnowały w moich oczach nienaganną dotąd reputację Shyamalana. Niejednokrotnie zastanawiałem się jak to możliwe, że ten typowany na następcę samego Hitchcocka reżyser z każdym następnym filmem staje się coraz bardziej tandetny i przewidywalny. Jednak, podobnie jak miliony fanów jego talentu, z niecierpliwością oczekiwałem na jego najnowsze dzieło, na otoczony niemal całkowitą tajemnicą projekt „Zdarzenie”. Byłem przekonany, że po słabszych produkcjach nareszcie znowu zobaczymy Shyamalana w jego najwyższej formie. Niestety po raz kolejny się przeliczyłem. Bolesna prawda jest taka, że „Zdarzenie” to zdecydowanie najsłabszy film w jego karierze.
Po raz kolejny hinduski reżyser nakręcił obraz według własnego scenariusza. Tym razem opowiada nam historię tajemniczego kataklizmu, który nawiedza Stany Zjednoczone. Z niewiadomych przyczyn przez kolejne stany przetacza się tajemnicza fala masowych samobójstw. Nikt nie wie, co jest przyczyną tego dziwnego stanu rzeczy. Podobnie jak w „Znakach” reżyser pokazuje nam całą historię niezwykłego zjawiska z perspektywy jednej rodziny. Tym razem głównymi bohaterami filmu są nauczyciel biologii Elliot Moore (Mark Wahlberg) oraz jego żona Alma (Zooey Deschanel), młode małżeństwo przeżywające kryzys.
Pierwsze dziesięć minut „Zdarzenia” wprowadza widzów w niezwykły klimat. Świetne ujęcia i kolejne realistyczne sceny samobójstw z każdą chwilą potęgują napięcie. Niestety pomysłów (a może i umiejętności) starczyło Shyamalanowi jedynie na kilka pierwszych ujęć. Potem niestety film straszliwie się „rozłazi”. Reżyser niepotrzebnie mnoży kolejne wątki i zabija napięcie kompletnie nieudanymi dialogami. Z każdym ujęciem groza opada, a zastępuje ją zwykła irytacja. W pewnym momencie nie byłem już pewny, czy nie trafiłem przypadkiem na projekcję jakiegoś taniego filmu klasy B. Ostatnie pół godziny to już prawdziwa męka i niecierpliwe oczekiwanie na zakończenie (w końcu „znak firmowy” reżysera). Okazuje się, że nawet tutaj nie ma on nam kompletnie nic do zaoferowania.
Aktorsko film prezentuje się fatalnie. Mark Wahlberg jest dla mnie niekwestionowanym faworytem do przyszłorocznej Złotej Maliny. Jego komiczne udawanie kolejnych emocji i „drewniana gra” pogrążają jeszcze bardziej ten, w moich oczach, skompromitowany film. John Leguizamo (filmowy Julian) czy Betty Buckley (pani Jones) „sztucznością” swojej gry aktorskiej dostosowują się wyraźnie do poziomu Wahlberga. Broni się jedynie Zooey Deschanel, którą jednak wyraźnie bardzo ogranicza niedopracowany scenariusz.
Zdecydowanie „Zdarzenie” jest jedną z najgorszych produkcji bieżącego sezonu. Obraz razi fatalnym scenariuszem i kiepską realizacją. Nie sprawdza się bowiem ani jako horror (nie jest straszny) ani jako film katastroficzny (zbyt mało realny). Dodatkowym minusem filmu może być wplatanie na siłę „eko-przesłania” i dorabianie do niego pro-przyrodniczego aspektu. Wszystko to jest okropnie naciągane. Shyamalonowi udała się natomiast na pewno jedna niezwykła rzecz. Nakręcił film o Zdarzeniu, w którym nie zdarzyło się absolutnie nic ciekawego...