Ósmy listopada to dzień (przynajmniej w Polsce) należący do australijskiego aktora – Chrisa Hemswortha. Do kin weszły dwa filmy z jego udziałem – „Thor: Mroczny świat” oraz „Wyścig”. Jako wielka fanka produkcji (nie tylko filmowych) ze stajni Marvela wiedziałam, że gdy tylko ukaże się film o bogu z młotem, natychmiast się na niego wybiorę. Co jednak przekonało mnie do obejrzenia „Wyścigu”? Opinie krytyków – pierwszy raz w życiu postanowiłam im zawierzyć i zaznajomić się z filmem, o którym znawcy tak ciepło się wypowiadają.
Niki Lauda zrywa z tradycjami rodzinnymi, nie chce posady za biurkiem, pragnie dostać się do Formuły 1 i wygrywać, siedząc za kółkiem bolidu. Bierze kredyt i wykupuje sobie miejsce w drużynie. Na torze poznaje Jamesa Hunta – Brytyjczyka, który równie mocno jak on sam pragnie zdobyć tytuł Mistrza Świata Formuły 1. Dwójka bohaterów zaczyna ze sobą rywalizować. Który z nich zdobędzie wymarzony tytuł?
Największym zaskoczeniem filmu okazał się Chris Hemsworth. Dlaczego? Okazuje się bowiem, że ten aktor jednak potrafi grać. Widziałam kilka filmów z nim w roli głównej i za każdym razem nie były to mocne wystąpienia. Rola w „Thorze” nie została przeze mnie dostrzeżona, moja uwaga skupiła się bowiem na fenomenalnym Loki, w „Królewna Ścieżka i Łowca” grał trochę lepiej niż Bella, a w „Czerwonym świcie” po prostu był. Natomiast w „Wyścigu” pokazał, że potrafi coś z siebie wykrzesać. Może nie wzniósł się na wyżyny aktorstwa, ale zdecydowanie pokazał mi, że jak chce, to potrafi.
Film opowiada o współzawodnictwie oraz przekraczaniu własnych granic. Nieważne co inni myślą o Tobie, liczy się to, co potrafisz. Blaski i cienie współzawodnictwa i chorych ambicji – to słowa, które oddają sedno tej produkcji. Stawianie sobie poprzeczki coraz wyżej ma swoje blaski i cienie, o czym przekonują się główni bohaterowie filmu.
Zestawienie ze sobą dwóch całkowicie odrębnych jednostek, które łączy jednak wspólna pasja, powoduje, że widz jest w stanie obejrzeć dwie różne wizje sukcesu. Oba zachowania protagonistów są dość ekstremalne – wygrać za wszelką cenę, czy wersja mówiąca, że życie to jeden wielki plac zabaw? Trudno wybrać, który bohater był ciekawszy, czy którego z nich bardziej polubiłam. Jedno jest pewne, żadna z dróg przez nich obranych nie jest tą, którą sama bym podążała.
„Wyścig” to dobry film. Warto obejrzeć tę produkcję nawet, gdy nie jest się fanem bolidów i wyścigów Formuły 1. Tutaj nie chodzi o czystą zabawę, tylko o obserwację dwóch odrębnych jednostek. Walka z własnymi słabościami, ustalanie granic czy życiowe wybory – to właśnie o tym opowiada produkcja w reżyserii Howarda.