Kiedy rok temu ogłoszono, że powstaje druga część przygód dwóch kolegów, którzy nie grzeszą inteligencją, byłem wielce zaintrygowany. Wychowałem się na pierwszej części, a humor w niej zawarty stał się dla wielu definicją dobrego kina absurdu. O tyle, o ile dwadzieścia trzy lata temu bawiły nas niezmiernie przygody Lloyda i Harry’ego, tak w czasach obecnych, budzi to lekką konsternację. Film niestety nie powala, ale pozostawia bardzo ważne pole do refleksji nad kinem naszych czasów.
Przez ostatnie dwadzieścia lat Lloyd przebywał w domu opieki nad niepełnosprawnymi. Harry odwiedza go w każdą niedzielę, zajmując się swoim sparaliżowanym kolegą. Pewnego dnia okazuje się, że była to jedna wielka zgrywa Lloyda. Trudno zrozumieć co stało za wyborem tak idiotycznego żartu, ale tym bardziej trudno pojąć, że Harry przyznaje Lloydowi rację z wyśmienitego gagu. Ta pierwsza scena definiuje absurd całości, który będzie nam odtąd towarzyszył aż do ostatnich minut seansu. Zbiegiem okoliczności na jaw wychodzi tajemnica sprzed lat. Okazuje się, że Harry jest ojcem. Żeby dopełnić honorów komediowych, dowiaduje się o tym po… dwudziestu latach. Nierozłączni w swojej głupocie i przyjaźni koledzy, postanawiają wyruszyć na poszukiwania rzekomej córki Harry'ego. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że Harry potrzebuje przeszczepu nerki. Masa przygód, które spotkają na swojej drodze, bawi jednak tylko młodszych stażem widzów. Dla fanów klasycznej wersji jest to droga przez mękę.
Dawno już nie czułem się tak bardzo oszukany. Wybierając się na seans „Głupiego i głupszego bardziej” byłem przekonany, że będzie to zgrabna kontynuacja przygód Lloyda i Harry'ego, ubrana w nieco świeższe spojrzenie. Jakże bardzo się zawiodłem tym, co zobaczyłem na srebrnym ekranie. Jeff Daniels stracił gdzieś zupełnie swój polot z pierwszej części. Bardziej irytował, niż bawił. Jedyne co w nim pozostało niezmienne – to wygląd. Jim Carrey, jako jedyny z całej obsady, wykazał się talentem aktorskim. Nie ma się czemu dziwić, wystarczy spojrzeć na tego człowieka, jak stroi jakiekolwiek miny i uśmiech sam zagości na twarzy widzów. Najbardziej szokującym elementem całego filmu jest dla mnie fabuła. Żeby nie zdradzić za dużo, powiem tylko, że nie uświadczy się w najnowszej produkcji żadnej świeżości, o której wspominałem. Wszechobecna symbolika poprzedniej części wraca jak niechciana czkawka z każdą koleją minutą filmu. Proporcjonalnie do czasu trwania „Głupiego i głupszego bardziej” rosło moje poirytowanie tym, co zaserwowano mi na sali kinowej.
Twórcy „Głupiego i głupszego bardziej” chyba za bardzo postanowili związać się z pierwowzorem historii o sprytnych inaczej kolegach. Doszli przez to do miejsca, w którym widz zaczyna zastanawiać się, jaki był w ogóle sens tworzenia kolejnej części. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Taki jest niestety sens tego filmu. Jest to oczywiście moja osobista opinia. Najlepiej zapoznajcie się z filmem na własna rękę i wtedy oceńcie czy mam rację.