Niewątpliwie zaspokojenie apetytu na dobry horror jest dużym wyzwaniem. Bardzo lubię horrory, ale mam z tym problem, bo w większości przypadków tego gatunku - nie wiem czy się bać, czy się śmiać. Oczywiście jest wiele wspaniałych wyjątków, ale nie będę ich wymieniać, bo każdy ma własne. Co zatem zrobić, żeby horror, który nie okaże się wystarczająco przerażający nie przeszedł bez echa? Wystarczy stworzyć ciekawych bohaterów, których będziemy chcieli oglądać nawet, gdy misja horroru nie zostanie spełniona.
Podobał mi się film „Obecność” z pojawiającą się w nim po raz pierwszy lalką Annabelle. Podczas seansu nie było mi do śmiechu, a i zdarzyło mi się parę razy śmiertelnie przestraszyć, ale zakończenie zabiło wszystko.
Z wielu powodów film „Annabelle” w reżyserii Johna R.Leonetti,który jest prequelem swojego poprzednika - jest lepszy, ale z kilku powodów jest też gorszy. Ci którzy znają i lubią „Obecność” nie zawiodą się - ci którzy „Obecności” nie oglądali - są szczęściarzami, bo mogą film obejrzeć jako indywidualne dzieło. Wbrew wspólnemu wątkowi bowiem - oba filmy są diametralnie różne, tak pod względem estetyki, stylistyki, samej fabuły - czy nawet, a właściwie przede wszystkim - zakończenia, które bardziej pasuje do tego gatunku.
Gdybym miała jednoznacznie określić film „Annabelle” to powiedziałabym, że jest to komoda z dużą ilością szuflad, gdzie widz co chwilę zagląda do innej. Jedna to historia młodego małżeństwa, które spodziewa się swojego pierwszego dziecka. To sprawnie naszkicowany portret postaci, które dają się lubić, a jednocześnie nie są przesadnie przesłodzone - jak to często bywa w tego rodzaju produkcjach. Główna bohaterka Mia to perfekcjonistka, która do swojego życia nie dopuszcza zbędnych emocji. Oboje z mężem wspierają się we wszystkim i rozwiązują wspólnie problemy korzystając z głosu zdrowego rozsądku - być może dlatego tak trudno siłom zła przejąć kontrolę nad ich życiem. Co zupełnie miało inny przebieg w „Obecności”, gdzie jak wiadomo matka dziewczynek została opętana przez diabła. Są więc w pewnym sensie bohaterowie przykładem postępowania, które pomaga uniknąć zła. Pada nawet znamienny cytat w filmie, że diabeł atakuje „słabych i chwiejnych”.
W innej szufladzie mamy tytułową Annabelle, która prawie od początku towarzyszy małżeństwu i nie odstępuje ich do końca. Jeszcze w innej, sektę - wyznawców szatana (tę samą, która była odpowiedzialna za śmierć ciężarnej żony Romana Polańskiego - Sharon Tate) - dodam na marginesie, że akcja filmu rozgrywa się w latach 60-tych XX wieku.
W innej szufladzie mamy samego diabła, którego wybitnie przedstawiony wizerunek w filmie nie pozostawia wątpliwości, że ów władca ciemności istnieje naprawdę. Wizerunek diabła jest najbardziej sugestywny ze wszystkich wizerunków filmowych jakie znam. Naprawdę przechodzą ciarki po plecach. Genialna jest scena, w której Mia próbuje wydostać się z windy. Ogólnie film obfituje w bardzo wiele genialnych scen, które już dziś myślę mogą przejść do kanonu filmowego i stać się inspiracją dla innych twórców.
Wiele osób zarzucało filmowi „Obecność”, że jest zbyt religijny. Owszem jest i „Annabelle” obfituje w wiele odniesień do religii - walkę człowieka z siłami zła, które go nie odstępują przez całe życie. Ludzie, którzy w nic nie wierzą, niczego się nie boją, kiedy niczego się nie boją- giną. Strach jest potrzebny, ostrzega przed niebezpieczeństwem, które może nadejść. Jest jak ból, który ostrzega przed chorobą. Kiedy uśmierzymy jedno i drugie - zginiemy bez ostrzeżenia. „Annabelle” niesie ze sobą też przesłanie, że „wielką rzeczą jest oddać życie za swoich przyjaciół”.
Kuleje natomiast montaż. Brakuje filmowi płynności. Jest przez to trochę ociężały. Główną wadą filmu jest to, że widz nie zostaje wepchnięty w ślepy zaułek, z którego aż do końca nie ma wyjścia. Natomiast funkcjonuje zasada: „ratunek w ostatniej chwili”. Za każdym razem, gdy bohaterka wpada w tarapaty - w ostatniej chwili wychodzi z opresji, a jednocześnie spada nam adrenalina i cały strach, który nam towarzyszył znika.
Nie do końca udało się oddanie epoki lat 60 tych. Główny zarzut kieruję tutaj do scenografii i kostiumów. Natomiast zachwyca swoją kreacją Annabelle (!) Wallis, która wciela się w perfekcyjną Mię. To ona poddana jest próbie własnego charakteru i wychodzi z niej zwycięsko - nawet mieszkając pod jednym dachem z siłami zła. Mia dzielnie staje do pojedynku z samym szatanem, nawet wtedy, gdy może wiązać się to z zagrożeniem życia jej dopiero narodzonego dziecka.
Jednak i tak twierdzę, że to dobry film i dobry horror. Wiele razy zdarzyło mi się porządnie przestraszyć.
Bez obaw postawiłabym ten film na jednej półce z „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego. A to głównie ze względu na estetykę i wątek fabularny. Film jest godny polecenia. Dopracowany w szczegółach, pozbawiony, tak często pojawiającego się w horrorach, kiczu. To bardzo zrównoważone dzieło - tak pod względem formy jak i treści.
Wagi filmowi dodaje fakt, że oparty jest na prawdziwym wątku. Lalka Annabelle bowiem istnieje naprawdę. Jest zamknięta w muzeum okultystycznym w Connecticut, a dostęp do niej ma jedynie ksiądz, który dwa razy w miesiącu dokonuje obrzędu jej poświęcenia.
„Annabelle” to porządne kino - to już klasyk, którego nie powinno się pominąć. Niekiedy przywołuje mi na myśl filmy Bergmana ze swoim moralizowaniem na tematy dotykające religii i obecności w naszym życiu siły wyższej.