Kino gangsterskie nigdy nie zaskarbiło sobie mojej sympatii. Wykreowany świat brutalnych i obcesowych mężczyzn przekonanych o swojej niezłomności oraz towarzyszące widowiskom krwawe mafijne walki to schemat jakoś do mnie nieprzemawiający. Nagle, po wielu dłużących mi się seansach, światowe kina odwiedza „Legend”, obraz autorstwa Briana Helgelanda. Dynamiczny, brutalny, a zwłaszcza przepełniony czarnym humorem film zdaje się czymś na kształt gwiazdkowego prezentu, tyle że otworzyć go możemy już w październiku. Po emocjonującym seansie łatwo odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego „Legend” uważane jest za jedną z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. I choć wcześniej wcale nie zaliczałam go do grona tegorocznych kolosów, po seansie zmieniłam jednak zdanie.
Historia dzieje się w Wielkiej Brytanii lat 60. XX wieku, gdzie w najlepsze rozkwita gangsterski półświatek, a świat polityki miesza się ze światem celebrytów i kryminalistów. Dwóch braci bliźniaków, Ronnie i Reggie Kray, buduje swoje gangsterskie imperium. Bezwzględnym, nierozłączalnym mężczyznom udaje się spełnić marzenia i podporządkować sobie East End. Niestety ich dobra passa zostaje przerwana. Piętrzące się nieporozumienia, odmienne pomysły prowadzenia biznesu oraz kobieta, skłócają braci, którzy konflikt ten mogą przypłacić wszystkim tym, co dotychczas nielegalnie osiągnęli.
W swoim filmie Brian Helgeland sięga po dobrze znany gatunek filmu gangsterskiego, tworząc jednak przy tym historię emocjonującą i nie topornie zamęczającą, jak to w moim odczuciu zdarza się w filmach tego gatunku. Reżyser wziął na warsztat życiorys bezwzględnych braci Kray, będących legendą londyńskiego świata przestępczego. Ich historia tak zadziwia, jest tak nieprawdopodobna, że aż ciężko uwierzyć, że jest naprawdę autentyczna. Odczucie te potęguje fakt, że główni bohaterowie są paradoksalnie tak samo londyńskimi celebrytami, co gangsterami, a życie ich wypełniają nie tylko mafijne porachunki, ale i obracanie się w artystycznej oraz politycznej śmietance towarzyskiej. Bracia Kray są postaciami wyjątkowymi, bo oprócz sławy, jaką przyniosły im brutalne metody, które wykorzystywali na swoich przeciwnikach, jednocześnie byli dobrze znanymi opinii publicznej celebrytami.
Helgeland nie tylko robi film o gangsterach, on ukazuje historię zarówno brutalną, co humorystyczną. Głównym spoiwem całości filmu jest sama Frances – żona Reggiego, pełniąca funkcję narratora a przede wszystkim ofiara ciemnych interesów męża. Nie tylko stosunki między Reggiem a Frances są specyficzne, sama relacja między braćmi, a nawet ich rodzicami i brak kręgosłupa moralnego u wszystkich członków rodziny (oprócz Frances) jest tak nienormalna, że śmiało mogliby oni pretendować do konkurentów rodziny Adamsów.
Brian Helgeland, który jest nie tylko reżyserem, ale i autorem scenariusza, na pewno zasługuje na pochwałę za genialne dialogi obu braci a w szczególności chorego psychicznie Ronniego, który w całej tej brutalnej historii co rusz wprowadza wątek humorystyczny, rozluźniając publikę w najlepszych ku temu momentach.
To, co pozytywnie się wyróżnia, to sposób poprowadzenia historii. Opowieść dzieje się na przestrzeni lat – nie kręci się irytująco wokół jednego wydarzenia ani niezrozumiale nie pędzi pomiędzy dekadami. Akcja nabiera tempa już na początku zaraz po zapoznaniu się Reggiego z Frances, graną przez młodą Australijkę Emily Browning („Pompeje” „Śpiąca Piękność”). Sama Browning gra dobrze a wręcz poprawnie, zresztą tak jak cała obsada drugoplanowych aktorów, do których ról nie można się przyczepić, wszyscy ustępują Tomowi Hardemu, wokół którego kręci się całe widowisko. Prawdą jest, że „Legend” jest naprawdę dobrą produkcją głównie dzięki Hardemu. Aktor w końcu miał możliwość zaprezentowania, co tak naprawdę potrafi wcielając się w postać obu braci Kray. Zadanie te było w istocie o tyle trudne, że każdy z nich jest totalnie różny i posiada własne specyficzne dla siebie dewiacje. Niektórym aktorom ciężko byłoby zagrać chociażby jednego z nich, ale nie Hardemu. Szczególnie zapadł mi w pamięć portret psychicznie chorego Ronniego, będącego z jednej strony bezwzględnym mordercą bez zahamowań, a z drugiej postacią tak humorystyczną w swojej ułomności, że aż ocierającą się w o tragikomedię. Bez tak dobrej kreacji bliźniaków „Legend” nie wyróżniałby się spośród rzeszy innych średnich produkcji z tego roku.
Całość filmu jest również tak dopracowana, że nawet przez moment nie mamy wrażenia, że bliźniaki gra jedna osoba, a oni naprawdę nie stoją obok siebie. Szczególnie zapadającą w pamięć sceną jest walka bliźniaków dla widzów widoczna jako starcie między Tomem Hardym a Tomem Hardym – dla mnie majstersztyk!
„Legend” nie dzieli swoich odbiorców na płci, będąc obrazem zarówno dobrym dla męskiej, jak i żeńskiej widowni. Film zawiera w sobie nie tylko pierwiastek mafijnych porachunków czy morderstw, są również elementy, gdzie można uronić łzę zarówno ze śmiechu, jak i wzruszenia. Dla miłośników gangsterskich widowisk „Legend” może być zbyt humorystyczny, choć dla mnie ratuje go to od toporności. Wprawdzie film pozostawił po sobie pewien niedosyt uogólnienia wątków, co przyczyniło się do niewyczerpania w stu procentach potencjału historii, jednak nie wyklucza to tego, że jest to naprawdę dobre widowisko zapewniające bardzo przyjemnie spędzenie dwóch godzin.