Czego możemy oczekiwać, gdy na planie spotkają się dwie tak wielkie indywidualności francuskiego (i nie tylko) kina jak Jean Reno i Vincent Cassel, a za kamerą stanie ceniony reżyser, scenarzysta i aktor Mathieu Kassovitz? Dodajmy jeszcze, iż za scenariusz wraz z Kassovitzem odpowiedzialny będzie Jean-Christophe Grangé – autor rewelacyjnej powieści zatytułowanej... „Purpurowe rzeki”. Zatem nasze oczekiwania słusznie powinny być wysokie. Czy jednak film je spełnia? Przez większą część projekcji tak, ale...
Historia przedstawia się interesująco. Komisarz Pierre Niémans (Reno) przyjeżdża z Paryża do górskiego miasteczka Guernon, w którym popełniono okrutną, niespotykaną tam wcześniej zbrodnię. Pomagając w śledztwie miejscowym policjantom, trafia do elitarnego uniwersytetu – miejsca z pozoru idealnego. Zbyt idealnego...
W tym samym czasie w mieście Sarzac, porucznik Max Kerkérian (Cassel) bada sprawę zbezczeszczenia grobu Judith Herault, dziewczynki zmarłej w 1982 roku. Z pozoru wygląda to na działalność okolicznych skinów, jednak te domniemania komplikuje fakt, iż poprzedniej nocy włamano się również do archiwum miejscowej podstawówki, skąd skradziono akta i klasowe zdjęcie Judith. Wkrótce śledztwa Maxa i Pierra stykają się w jednym punkcie...
Tak pokrótce przedstawia się główny zarys fabuły. Najpierw skoncentruję się na tym, co najbardziej w filmie przypadło mi do gustu. Od samego początku nasze uszy „atakuje” bardzo dobra, intrygująca muzyka, znakomicie wpasowująca się w tajemniczą atmosferę wydarzeń. Nic dziwnego, że jej kompozytor, Bruno Coulais był nominowany za tę partyturę do Cezara.
Kolejny duży plus i kolejna nominacja do tej nagrody za zdjęcia autorstwa Thierry’ego Arbogasta. Kamera zawsze znajduje się w centrum akcji, a kilka zbliżeń, oddaleń lub „objazdów” jest bardzo wysokiej klasy. Do tego dochodzą ładne ujęcia górskiego krajobrazu, z rewelacyjną lawiną na czele.
Może się to wydać dziwne, ale na powyższym w zasadzie kończą się ciepłe słowa na temat „Purpurowych rzek”. Cóż, od aktorów tej klasy spodziewałem się nieco więcej, choć trudno zarzucić im tutaj kiepskie wykonawstwo. Reno jednak niezbyt przekonał mnie w roli wielkiej indywidualności, odnoszącej się do małomiasteczkowych policjantów jakby byli piątym kołem u wozu. Już bardziej by mi tu pasował Cassel. On zaś wypada bardzo dobrze do momentu, w którym spotyka Reno. Od tej chwili jest wyraźnie zauroczony jego osobą (w końcu to znany glina z wielkiego świata), chodzi za nim krok w krok i stara się być dowcipny, ale robi tylko wrażenie nieco ciapowatego. Taki wizerunek zupełnie do niego nie pasuje, tym bardziej, że od chwili pojawienia się na ekranie, Cassel także uchodził w swoim środowisku za policyjną gwiazdę (może trochę mniejszego kalibru, ale zawsze).
We wstępie napisałem, że przez większą część film prezentuje się całkiem dobrze. I tak istotnie jest, makabryczne zbrodnie mogą budzić skojarzenia z „Siedem” lub „Milczeniem owiec”. Klimat też jest niezły, wydarzenia dzieją się z dala od wielkich metropolii i ma to swój urok. Intryga ciekawie się rozwija, jeden trup prowadzi do następnego. I kiedy odnosimy wrażenie, że oto oglądamy jeden z lepszych thrillerów ostatnich lat, zostajemy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Wszystko co najgorsze zaczyna się, gdy na ekranie w końcu dochodzi do spotkania Reno z Casselem. Od tej chwili akcja nabiera tempa, jednak to, co dzieje się po drodze przywodzi na myśl hollywoodzkie produkcje klasy B. Nie zabrakło zatem pogoni za mordercą (duże podobieństwo do „Siedem”), czy też pościgu samochodowego z obowiązkową strzelaniną. To już były wyraźne oznaki, że coś z tym filmem stało się niedobrego. W błyskawicznym tempie pojawiły się nowe poszlaki, a policjanci zbliżyli się do rozwiązania zagadki, tylko że widz był coraz bardziej zdezorientowany A już samo zakończenie woła o pomstę do nieba! Owszem, ciężko je przewidzieć, ale jednocześnie jest tak banalne, płytkie, że rzutuje bardzo negatywnie na wszystko, co widzieliśmy przez pierwszą godzinę. Można odnieść wrażenie, jakby twórcy chcieli jak najszybciej zakończyć film, naładowując ostatnie 30 minut akcją. Tak na wszelki wypadek, że może widz nie wyłapie istotnych braków w scenariuszu... Ciekawe tylko, że skoro tak się spieszono, to w jakim celu umieszczono wcześniej trwającą prawie 3 minuty idiotyczną scenę walki ze skinami?!
Przyznam, iż dopiero lektura powieści pozwoliła mi w pełni zrozumieć całą intrygę. Dzięki temu jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że „Purpurowe rzeki” są źle skonstruowane. Najpierw akcja toczy się dość wolno (choć jest to bardzo dobra część filmu), by później ruszyć z kopyta. Jednak wszystko dzieje się za szybko, gubiąc po drodze sens i pozostając w wyraźnej opozycji do pierwszych 60 minut. Dziwne jest to tym bardziej, że współtwórcą scenariusza jest sam autor powieści...
Przez godzinę projekcji sądziłem, że moja recenzja „Purpurowych rzek” będzie bardzo pozytywna. Niestety tak się nie stało. Może gdyby film był dłuższy o ok. 30 minut, wówczas twórcy mądrzej przedstawiliby rozwiązanie zagadki przez bohaterów. Ale cóż, stało się tak, a nie inaczej – „Purpurowe rzeki” całościowo okazały się być filmem bardzo przeciętnym.