W 1987 roku reżyser Paul Verhoeven oraz dwóch scenarzystów, Edward Neumeier i Michael Miner, stworzyli film, który nie tylko zdobył Oscara, ale również wyznaczył nowe szlaki. Miłośnicy science fiction uważają tę produkcję za kultową, zresztą nie tylko oni. O jakim filmie mowa? O produkcji pod tytułem „RoboCop”. Na ekrany kin wszedł właśnie kolejny film, który opowiada historię powstania człowieka-maszyny. Czy hollywoodzkie dzieło oddaje klimat pierwowzoru?
Alex Murphy i jego partner, Jack Lewis, wpadają na trop jednego z najgroźniejszych przestępców - Antoine’a Vallona. Podczas misji partner protagonisty zostaje ranny, a podejrzany ucieka. Alex dochodzi do wniosku, że ktoś ostrzegł przestępcę – ktoś z osób, z którymi pracuje w policji. Niestety, podejrzani zdają sobie sprawę z tego, że bohater jest bliski wykrycia ich powiązań z groźnym przestępcą. Ludzie Antoine’a podkładają bombę pod samochód Alexa. Policjant zostaje poważnie ranny i jedynym ratunkiem dla niego jest innowacyjna próba połączenia człowieka i maszyny. Jak taka kompilacja wpłynie na uczucia bohatera?
„RoboCop” to film, do którego podchodziłam z dużą ostrożnością. Po katastrofie, jaką okazało się „47 roninów” czy „Ja, Frankenstein”, dosłownie bałam się mieć większe nadzieje na to, iż ta produkcja okaże się czymś fajnym i ciekawym. Jak to mówi przysłowie: „do trzech razy sztuka”, a że bardzo lubię wszelkie filmy z gatunku fantastyki, wiedziałam, że i tak będę musiała zobaczyć ten obraz. Miałam tylko nadzieję, że nie zaboli tak bardzo jak w przypadku dwóch wcześniej wymienionych. I co się okazało? Film naprawdę dostarczył mi tego, czego od niego oczekiwałam.
Wcześniejszy film widziałam, dlatego miałam pewne oczekiwania względem przeróbki. I muszę przyznać, że większość z nich zostało zaspokojonych. Akcja? Wybuchy, strzelanie, szybki pojazd, walka maszyn i człowieka, czyli wszystko co potrzebne by wbić w fotel. Efekty specjalne? Na wyższym poziomie niż w pierwowzorze, ale zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. W końcu technika poszło do przodu i to, co w 1987 wydawało się rzeczą niemożliwą, obecnie okazuje się czymś prostym w osiągnięciu. Mrok? Jak najbardziej, choć może nie aż tak dużo jak w przypadku wersji telewizyjnej.
Do tego wszystkiego dochodzi klimatyczna ścieżka dźwiękowa. Pedro Bromfman pokazał, że potrafi czynić akustyczne cuda. Każdy element rewelacyjnie ze sobą współgrał, sceny i muzyka wzajemnie się uzupełniały. Każdy, kto wysoko sobie ceni ścieżki dźwiękowe, powinien więcej uwagi poświęcić tej do „RoboCopa”.
Czy szwedzki aktor sprawdził się w roli mechanicznego stróża prawa? Owszem. Wybór aktora okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie mówiąc o obsadzeniu reszty aktorskiej załogi. Gary Oldman to w końcu marka sama w sobie. Wprawdzie czasami zdarza mu się zagrać w gorszych produkcjach (czytaj: „Paranoja), ale nawet tam daje z siebie wszystko. Zresztą Michael Keaton w roli CEO firmy OmniCorp pokazał, że dobra gra nie jest mu obca. Złego słowa nie powiem również o postaciach kobiecych: Aimee Garcia jako Jae Kim czy Abbie Cornish wcielająca się w postać żony Alexa - Clarę. Obie panie było widać, nie stanowiły tła.
„RoboCop” to bardzo dobry film akcji. Polecam go zarówno fanom pierwowzoru, jak i wszystkim miłośnikom dobrego kina, bo na produkcję naprawdę warto się wybrać. Szczególnie polecam go na ekranie kina IMAX – wrażenia nie do opisania.