Dla tych, którzy nie poznali pierwowzoru „Robocopa” z 1987 roku Paula Verhoevena, nowy film w reżyserii Jose Padilha może być satysfakcjonujący. Ale jest to raczej pamflet filozoficzny bardziej przypominający współczesną opowieść o Frankensteinie niż pełną wartkich akcji wersję „Robocopa”, w której idealistyczny policjant Alex Murphy walczy z przestępczością. Bo chociaż nowy „Robocop” jest filmem zrobionym poprawnie ze wspaniałą obsadą to jednak brakuje mu polotu i oryginalności pierwowzoru. Nowa wersja bardziej skupia się na uczuciach i na etycznym aspekcie przesuwania granicy ingerencji współczesnej technologii w życie.
W czasach kiedy zastosowanie dronów jest już kwestią formalną film zadaje ważne pytanie natury prawno-etycznej czy maszyna może zastąpić człowieka w walce o porządek i sprawiedliwość? Czy będzie w stanie podjąć właściwą decyzję jeśli stanie w obliczu zabicia na przykład dziecka?
Nowy Robocop (w tej roli Joel Kinnaman, znany głównie z serialu „The Killing”) ma bardzo ładny kostium i jeździ supernowoczesnym motocyklem. Jeśli chodzi o kwestię estetyczną to nowy „Robocop” prezentuje się bardzo dobrze. Jest Robocopem z kolorowych magazynów. Ładnie zrobiony, „wylaszczony”, ale nie kryje się za tym więcej treści. Cechą charakterystyczną poprzednich części było dużo scen brutalnej przemocy przeplatanych sarkastycznym humorem. Tutaj, choć też nie brakuje kilku naprawdę zabawnych dowcipów, to nowy „Robocop” został jakby obdarty ze swojej prawdziwie męskiej brutalności, a stał się Robocopem metroseksualnym, dla którego ważniejszy staje się jego nowy czarny kostium, niż to, czego się po nim spodziewamy. A może jest po prostu odzwierciedleniem współczesnej męskości?
Ciekawie natomiast przedstawia się relacja Robocopa i lekarza, który przywrócił go do życia (w rolę lekarza znakomicie wcielił się Gary Oldman). To relacja jakby żywcem wyciągnięta z opowieści o Frankensteinie, gdzie twór wymyka się spod kontroli swego stwórcy i zaczyna działać na własną rękę. Lekarz owładnięty wyrzutami sumienia stara się naprawić swój błąd. Pada tutaj także pytanie o duszę. Dużo jest tutaj o wewnętrznych rozterkach Robocopa w stylu – „być albo nie być”. Co akurat bardziej nawiązuje do serialu o Robocopie niż fabularnego pierwowzoru.
Głównym atutem nowego „Robocopa” jest znakomita obsada. Po wymienionym już Garym Oldmanie pora na pochwałę Michaela Keatona wcielającego się w rolę prezesa Raymonda Sellarsa. Co może zrobić właściciel korporacji, który chce przepchnąć ustawę zezwalającą na wprowadzenie na rynek dronów? Zmanipulować opinię publiczną, używając do tego mediów, a w szczególności uwielbianego showmana. W rolę showmana znakomicie wcielił się Samuel L. Jackson. Kiedy prezes Raymond Sellars wie już, że stracił kontrolę nad Robocopem chce sięgnąć po ostateczność zadając pytanie: - Co jest lepsze od bohatera? I odpowiadając sobie samemu: - martwy bohater.
Mam nadzieję, że przemiana jaka zaszła w wizerunku nowego Robocopa nie jest jego jednoczesną śmiercią filmową. Nowy „Robocop” to przyzwoite kino, ale miłośnicy pierwowzoru mogą czuć się zawiedzeni.