Najnowszy film Todda Phillipsa (reżysera m.in. trylogii Kac Vegas) został oparty na faktach. Jest to dynamiczna komedia ze sporą dawką humoru, ale takiego, który wywołuje raczej gorzki śmiech. Rzecz dotyczy współczesnych wojen, na których giną przecież ludzie. „Rekiny wojny” to historia nieprawdopodobna, która jednak zdarzyła się naprawdę. Film opowiada o dwóch dwudziestokilkuletnich przyjaciołach, którzy biorą się za trudny biznes – handel bronią. Decydują się na niełatwą grę, jaką jest uczestniczenie w przetargach na dostawę sprzętu, broni i amunicji dla Pentagonu.
Efraim Diveroli (Jonah Hill) i David Packhouz (Miles Teller) byli kumplami z Miami Beach, z jesziwy, gdzie studiowali Talmud. Żaden z nich nie miał kwalifikacji potrzebnych do handlu bronią, choć Efraim miał już pewne doświadczenie, jakie wyniósł ze współpracy z wujem, trudniącym się tym biznesem. Miał dzięki temu niezbędne licencje. W styczniu 2007 r. ci młodzi mężczyźni z firmy AEY wygrali przetarg na kontrakt na dostawę broni dla żołnierzy w Afganistanie o wartości 300 milionów dolarów. W artykule, jaki ukazał się w 2008 r. na pierwszej stronie New York Timesa, napisano, że oszukiwali administrację publiczną i armię, wysyłając wadliwy, przestarzały sprzęt wojskowy i że narażali życie afgańskich żołnierzy. Historia wygranych przez AEY przetargów i ich realizacji to przykład patologii, które nagminnie towarzyszyły wojnom w Afganistanie i Iraku.
Akcja „Rekinów wojny” rozpoczyna się w styczniu 2008 r. w Albanii, w momencie, kiedy filmowy David Packouz zostaje porwany z hotelu i brutalnie pobity. Jest to moment zwrotny w całej opowieści, której kołem napędowym jest historia przyjaźni. Po nim następuje retrospekcja do 2005 r. David pracuje jako masażysta w Miami. Pewnego dnia spotyka dawno niewidzianego kolegę, Efraima, który właśnie wrócił z Los Angeles, gdzie u boku wuja robił interesy na dostawach broni. David rozgląda się za lepszą pracą, bo jego partnerka spodziewa się dziecka. Wkrótce przyjmuje propozycję pracy u Efraima. Jego zadaniem jest przeglądanie rządowych stron o przetargach i tworzenie ofert. Z czasem okazuje się, że nie tylko. Partnerzy biznesowi będą musieli zaangażować się w ryzykowne przedsięwzięcia, żeby zrealizować kontrakty. Staną oko w oko z wojenną rzeczywistością. Pod ostrzałem, narażając życie, będą przewozić broń. Będą również bywać na profesjonalnych targach broni i wizytować w krajach byłego bloku komunistycznego w poszukiwaniu nietypowego uzbrojenia i amunicji. W czasie wolnym będą zaś ostro imprezować. Ale wszystko to do czasu.
Historia opowiedziana jest z perspektywy Davida Packouza. Nieprawdopodobna, a jednak autentyczna, pełna dynamiki, nagłych zwrotów akcji, fabuła wciąga od pierwszych chwil. Składa się ona z rozdziałów, a każdy opatrzony jest jakimś mottem. Na ogół są to „mądrości” wypowiadane przez Diveroliego. W tle tej niezwykłej opowieści jest dopasowana, dobra ścieżka dźwiękowa z przebojami. Całość składa się na opowieść o amerykańskim śnie, który wydaje się spełniać w iście imprezowym stylu. Szczególnie dobre są wątki wyjazdowe, podczas których bohaterowie przeżywają mrożące krew w żyłach przygody. Brawura i granicząca z głupotą pewność siebie jednego z nich zadziwia i szokuje. Ten drugi, spokojny, bardziej odpowiedzialny, zdobywa sympatię widza. Obaj tworzą znakomity, dopasowany duet. Jeśli chodzi o kreacje aktorskie, to na pierwszym miejscu jest postać Diveroliego grana przez Jonaha Hilla. To typ cyniczny, szorstki, nieprzewidywalny, wiecznie naćpany, z charakterystycznym, nerwowym chichotem, który wywołuje uśmiech i drażni.
„Rekiny wojny” to dobry kawał rozrywki, ale gdzieś z tyłu głowy kłębią się czarne myśli na temat brudnej polityki tego świata. Film ukazuje gorzką prawdę, że z punktu widzenia rządów wojna to nie walka o wolność, czy przejaw patriotyzmu, ale czysta ekonomia, bo przynosi zyski i ożywia gospodarkę.