Istnieje anegdota w humorystyczny sposób obrazująca ludzkie życie, które rozpoczynałoby się w chwili śmierci, a dalej toczyło wstecz. Historia Benjamina Buttona, bohatera opowiadania F. Scotta Fitzgeralda oraz filmu Davida Finchera, nasunęła mi skojarzenia z tym dowcipnym, choć absurdalnym opisem. Reżyserska wizja takiego nietypowego żywota jest jednak dużo bardziej gorzka od tej wyłaniającej się ze wspomnianej anegdoty.
Zapewne każdy dorosły człowiek choć raz stwierdził (bądź stwierdzi), że chciałby mieć kilka lat mniej. Benjamin Button nie miał takich myśli – on urodził się jako starzec, zaś z każdym kolejnym rokiem swojego życia stawał się coraz młodszy. Ten ciekawy przypadek stanowi obszar do przemyśleń na temat przemijania, kruchości ludzkiego życia, ostatecznego punktu, do którego ono nieuchronnie dąży. Widz zastanawia się czy choroba Benjamina jest darem czy przekleństwem, czy sam chciałby się znaleźć na jego miejscu i co by wówczas odczuwał. Wyobrazić to sobie jest o tyle łatwiej, gdyż bohater – pomimo całej swojej niezwykłości – nie jest kimś nadzwyczajnym, to raczej przeciętny człowiek, którego los nietypowo doświadczył. Według mnie takie przedstawienie postaci jest jak najbardziej słuszne, ponieważ Button nie musi być ciekawy charakterologicznie, tutaj najbardziej istotny jest jego tytułowy przypadek, to, w jaki sposób determinuje życie jego oraz bliskich mu ludzi. Benjamin nie uważa siebie za kogoś niezwykłego, swoje „odmładzanie” odbiera jako naturalne zjawisko, bo i wychowany został w środowisku, które jego odmienność uznało za coś normalnego. W tej historii nie dopatrywałbym się elementów bardziej, bądź mniej realistycznych, gdyż one same w sobie stanowią jedynie środki wyrazu, którymi reżyser posłużył się w przekazaniu odbiorcy prawd zawartych w treści. Pokazują one, jak można godnie, szczęśliwie i zwyczajnie żyć oraz wytrwale stawiać czoła przeciwnościom losu. Banalne? Owszem. Wartościowe? Niewątpliwie.
Dla fanów dotychczasowego dorobku Davida Finchera „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” będzie zapewne sporym zaskoczeniem. To nie jest typowy film Amerykanina – inny gatunkowo, stylistycznie, emocjonalnie. Reżyser prowadzi tę opowieść niespiesznie, stonowanie, acz sukcesywnie do przodu. Jedynym wyznacznikiem upływającego czasu jest – jakkolwiek kuriozalnie to w tym przypadku brzmi – stopniowe dorastanie głównego bohatera. Fincher wciąga w to widza, który zastanawia się, jak za chwilę będzie wyglądał i zachowywał się Benjamin, czym będzie się zajmował, jakie decyzje podejmie. Film jest długi (166 minut), niepozbawiony kilku zbędnych scen, do tego z powolną narracją, a jednak zaciekawia i absolutnie nie nuży. Brawa dla reżysera – nominacja do Oscara w pełni zasłużona.
Recenzowany obraz został nagrodzony trzema statuetkami Akademii: za scenografię, efekty specjalne oraz charakteryzację. Dwa ostatnie elementy wynoszą sztukę filmową na nowy poziom, niespotykany dotychczas w dramacie. Brad Pitt zmienia się niewiarygodnie, zaś proces odmładzania Benjamina wcale nie zatrzymuje się, gdy bohater osiąga „dzisiejszy” wygląd tożsamy aktorowi – zjawisko postępuje bowiem nadal, czyniąc niesamowite wrażenie. Podobnie jest w przypadku Cate Blanchett, która na ekranie pojawia się pierwszy raz jako młoda kobieta – zwolennicy urody aktorki będą zachwyceni.
„Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” nie należy do filmów łatwych w odbiorze, toteż nie jest skierowany do wszystkich. Obraz Davida Finchera doskonale sprawdza się w trakcie leniwego, wolnego od pracy (czy innych obowiązków) dnia, kiedy kojące dla duszy staje się wyciszenie przy dobrym, ładnym filmie. A dawka wzruszenia na jego końcu tylko podnosi wartość oglądanego tytułu.