Alec Baldwin, Harrison Ford czy Ben Affleck – to właśnie oni w niedalekiej przeszłości wcielili się w postać stworzoną przez znanego amerykańskiego pisarza książek sensacyjnych, Toma Clancy’ego. Każdy miłośnik tego gatunku literackiego powinien znać dzieła tego pisarza, tak samo jak każdy lubujący się w fantastyce Tolkiena. Kenneth Branagh postanowił nieco odświeżyć tę postać i przenieść na ekrany kin jej kolejną przygodę. W sumie to pokazać początki misji Jacka Ryana. Tym razem w tę literacką postać wcielił się inny amerykański aktor – Chris Pine.
Datę 11 września 2001 roku będzie pamiętało wielu z nas. Również Jack Ryan. To właśnie tego dnia całego jego życie uległo zmianie. Wydarzenia z dnia 11 września wpłynęły na jego decyzję o rezygnacji z pisania pracy doktoranckiej. Bohater postanawia oddać siebie i swoją wiedzę służbie krajowi, nie chce kolejny raz widzieć swojej ojczyzny atakowanej przez wrogów. Pech chce, że w czasie jednej z misji helikopter, którym leci on i dwójka żołnierzy, zostaje zaatakowany. Jack ratuje towarzyszy, jednak sam doznaje bardzo poważnych obrażeń. Czy odzyska sprawność sprzed wypadku?
„Teoria chaosu” okazała się zaskakująco dobrym filmem. Wprawdzie nie brakuje w nim kilku nader mało realistycznych posunięć ze strony reżysera i scenarzysty, jednak widz jest w stanie przymknąć na to oko. Mamy akcję, nieoczekiwane zwroty wydarzeń i, co najważniejsze, tytułowy bohater nie jest typowym macho, któremu wszystko zawsze się udaje, bo jest współczesnym herosem. Mam tutaj na myśli, że Jack nie jest idealnym żołnierzem. Boi się, waha, przeżywa swoje wzloty i upadki. Oczywiście tych ostatnich nie może być za dużo - w końcu to amerykański obrońca uciśnionych. Każdy cios, który pada na bohatera, ma swoje konsekwencje.
Twórcy filmu największy nacisk postawili na akcję i fabułę. To nie jest kolejna „Szklana pułapka”, gdzie wszystko wybucha, wybucha i jeszcze raz wybucha. Liczy się amerykański duch walki – w końcu trzeba uratować państwo przed zagładą. Jack to typowy amerykański bohater znany z innych filmów sensacyjnych, tylko trochę bardziej ludzki, dzięki temu, o czym wspomniałam wyżej. Oczywiście nic by mu się nie udało, gdyby nie pomoc fachowców i… dziewczyny.
Skoro o dziewczynie Ryana mowa… Keira Knightley to największa bolączka tej produkcji. Jej zmiana akcentu z angielskiego na amerykański okazała się z lekka nietrafiona, aktorka nie potrafiła pozbyć się naleciałości kraju, z którego pochodzi, przez co jej dialogi nie brzmiały dobrze. Twórcy mogli darować sobie tę zmianę, wtedy wszystko wyszłoby o wiele bardziej naturalnie i płynnie. W końcu widz nie tylko ogląda, ale i słucha. Poza tym postać grana przez Keirę bardzo często potrafiła mnie zdenerwować. Jej dziwne i bardzo „nie na miejscu” zachowania dosłownie irytowały.
„Teoria chaosu", mimo kilku potknięć, to film, na który można się wybrać do kina. Akcja się nie dłuży, główny bohater nie irytuje, a problem, z jakim musi się zmierzyć, nie okazuje się wyssany z palca. Produkcja nie należy do najlepszych w historii kina sensacyjnego, ale przejście obok niej obojętnie byłoby złym posunięciem. W końcu nie ma nic gorszego od najnowszej „Szklanej pułapki”.