„Służące” zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej pokochały miliony. Czy to zasługa walorów artystycznych, czy po prostu nie wypada krytykować filmu, który przedstawia losy czarnoskórych służących kobiet, żyjących w latach 60. w stanie Missisipi? Choć typowe wietrzenie teorii spiskowej w ogólnych zachwytach jest niezwykle pociągające, muszę z przykrością stwierdzić, iż tym razem pohamuję owe zapędy. Choćby po to, ażeby już na wstępie zauważyć, że film jest jak najbardziej godny uwagi, a i książka rozbudziła emocje czytelnicze (idące w setki komentarze, pod recenzją owej publikacji, a więc wymierającego, jak niektórzy twierdzą słowa pisanego, to wydarzenie tak często spotykane jak występowanie obok siebie słów student i śniadanie – nie liczy się opcja z „za darmo” gdzieś pomiędzy).
Nie czas jednak teraz na mało wyszukane i niezbyt oryginalne porównania. Słów kilka o fabule „Służących”. Jak już wspomniałam czas akcji to lata 60., a film to przede wszystkim historia kobiet. Tych, które gotują, prasują, sprzątają, wychowują małe, wrzeszczące przyszłe przykładne panie domów. Jak i tych, które „wyglądają”, a w wolnych chwilach dla rozrywki i lepszego samopoczucia zajmują się pomocą biednym dzieciom z Afryki. Ten film mógł być kolejną łzawą historyjką, wyciskaczem łez, babskim kinem, które to określenie od razu nasuwa skojarzenia z wytworami lekkimi, łatwymi i przyjemnymi. Jakby szczytem marzeń każdej kobiety było oglądanie codziennie na dobranoc „Sexu, w koniecznie większym mieście”. Nie stało się tak (na szczęście), dzięki: po pierwsze staraniom jakie włożyli producenci w oddanie klimatu tamtych lat. Film był kręcony w miejscu akcji, stanie Missisipi, a o autentyzm choćby wyglądu południowych potraw, zadbały trzy konsultantki (Marta Foose - autorka książek kucharskich, Ann Fleming i Mary Hoover - lokalne sławy gastronomii). Drugą kwestią, która odróżnia „Służące” od choćby „Przeminęło z wiatrem” (tu pewnie narażę się szerokiemu gremium sympatyków) jest świetne aktorstwo. Emma Stone, Viola Davis, Bryce Dallas Howard, Sissy Spacek, Octavia Spencer, czy genialna, moim zdaniem Jessica Chastain. Tak naprawdę, mogłabym wymienić z tego miejsca całą obsadę.
„Służące” to film ciepły i mądry. Bardzo rzadko udaje się te dwie cechy połączyć, bez popadania w patos, czy tanie efekciarstwo. Tate Taylor, reżyser, jak i Kathryn Stockett, autorka książki, to dwójka debiutantów na danych polach twórczości. Ostatnio w filmie „Debiutanci” padły słowa, iż każdy z Nas, w każdym momencie swego życia, może się nagle wcielić w rolę nowicjusza, debiutanta. Oby więcej takich debiutów.
|