Janusz Morgenstern rzadko kręci filmy, w ciągu ostatnich trzydziestu lat stworzył zaledwie cztery. Sam artysta warunkuje to nie tyle wiekiem, co brakiem ciekawych tekstów literackich na naszym rynku. Na szczęście reżyserowi wpadła w ręce powieść Janusza Andermana – „Cały czas”, która moim zdaniem przeszła niesłusznie bez większego echa. Film od powieści trochę się różni, najważniejszą różnicą jest to, że główny bohater u Andermana jest cynikiem do szpiku kości, a Morgenstern robi z niego „zagubionego chłopca”, który ma szansę nawrócenia na właściwą drogę.
W „Mniejszym złu” widzimy zbiór scen z życia Kamila, studenta polonistyki, które składają się na obraz człowieka, który nie mając talentu literackiego, ucieka się do innych metod, by zostać pisarzem i konsekwentnie dąży do postawionego sobie celu. Główny bohater jest osobą bez kręgosłupa moralnego i ideologicznego. Stara się uchodzić za opozycjonistę, lecz unika jakichkolwiek podpisów pod listami protestacyjnymi, które mogłyby mu przysporzyć kłopotów. Jednak nie daje się ugiąć Służbie Bezpieczeństwa i odmawia podpisania „lojalki”, ale nie wiąże się to z „potęgą smaku”, a raczej z obawą, że wypadłby z towarzystwa ludzi związanych z „S”. Kobiety traktuje nie jak podmiot, a przedmiot i zawsze je porzuca, gdy pojawia się jakikolwiek problem lub konieczność wzięcia odpowiedzialności za kogoś więcej niż za siebie. Do rodziców ma stosunek ambiwalentny, po śmierci ojca nie czuje nic, dopiero po śmierci matki czuje, że nieodwracalnie coś utracił. Życie Kamila to nieustanna ucieczka przed kobietami, Służbą Bezpieczeństwa, uczestnictwem w opozycji, przed prawdą i samym sobą. Czy odważy się to zmienić, stanąć twarzą w twarz z prawdą?
W filmie występuje cała plejada polskich aktorów (w epizodzie zagrał chociażby Daniel Olbrychski), ale w sumie dziwić się temu nie ma co, ponieważ Janusz Morgenstern należy do reżyserów, którego propozycji się nie odrzuca. Co do odtwórców głównych ról zastrzeżeń mieć nie można. Jeśli ktoś uważa Lesława Żurka za kolejnego Mroczka, to może zweryfikować swój osąd tym filmem. Morgenstern mimo sędziwego wieku jest w niezłej formie artystycznej, niektórzy zarzucają mu, że sceny erotyczne są słabe. Może i nie są na poziomie „Dziewięć i pół tygodnia”, ale w polskim kinie wiele gorszych widziałem. Muzyka Michała Lorenca, chwilami lekko jazzowa, nawiązuje do muzyki Krzysztofa Komedy i pozwala wrócić do klimatu „tamtego” kina, gdy Morgenstern tworzył takie perełki jak „Do widzenia, do jutra…” czy „Jutro premiera”.
„Mniejsze zło” jest trochę innym obrazem Polski lat 80. Przeważnie mamy do czynienia ze schematem „bohater - zdrajca”, a Kamil nie jest ani bohaterem, ani zdrajcą. Po prostu jest po części zagubiony, po części jest tchórzem i próbuje wybrać mniejsze zło, ale czy na pewno istnieje coś takiego jak „mniejsze zło”? I tak pewnie „Nasz dziennik”, jak to ma w swoim zwyczaju napisze, że „Żydzi od Michnika” plują na Polaków, ale chyba nikt myślący takich słów nie potraktuje poważnie.
Film „Mniejsze zło” może nie jest arcydziełem, ale jest bardzo dobrze zrobiony, przyjemnie się go ogląda i jest na pewno obrazem wartym uwagi i refleksji.