Hm… Trudno powiedzieć cokolwiek jednoznacznie o tym filmie. Jest niezwykle zmysłowy, dosłownie czuje się go z ekranu, czuje się zapach – a raczej smród – współczesnych głównemu bohaterowi ludzi i miejsc. To historia mordercy, a przynajmniej tak dowiadujemy się z podtytułu. Wydaje mi się jednak, że to tak naprawdę historia nie tyle mordercy, co człowieka żyjącego poza kategoriami dobra i zła. Oceniając go w kryteriach ludzkich musimy nazwać go mordercą, bo zabijał. Ale rozróżnienie dobra i zła było mu obce. Jego życie poświęcone było misji utrwalania cudownego zapachu pięknych, młodych kobiet. A to, że musiał je w tym celu zabić, nie miało dla niego żadnego znaczenia.
To historia młodego mężczyzny, który mieszkał w najbardziej śmierdzącym mieście Europy, a obdarzony był niesamowitym powonieniem. Zapamiętywał wszystkie napotkane zapachy i potrafił je potem odtworzyć bez najmniejszych problemów. Potem, naturalną koleją losu, zapragnął owe zapachy utrwalać, żeby nie blakły z czasem i nie ulatywały, tak jak zapach żywego człowieka, który znika błyskawicznie, równocześnie ze stygnięciem coraz bardziej martwego ciała.
Perfumiarz Jean Baptiste Grenouille zabijał już jako dziecko. Nie dosłownie, nie swoimi rękami, ale pierwszy raz zabił zaraz po swoich narodzinach, kiedy krzykiem oznajmił swoje pojawienie się na świecie. Dla jego matki oznaczało to wyrok śmierci, bo sądząc, że urodziła kolejne martwe dziecko, chciała je ukryć. Następnie stał się przyczyną śmierci swojego byłego mistrza, Grimala, który po oddaniu go w ręce mistrza Baldini tworzącego perfumy, upił się z radości i wpadł do rzeki. Oczywiście utonął. Potem Jean Baptiste zapragnął utrwalać zapachy – co pociągnęło za sobą serię morderstw. Śmierć szła za nim krok w krok. A on w ogóle nie zwracał na nią uwagi, pochłonięty tworzeniem perfum idealnych.
To bardzo specyficzny film. Może w niektórych budzić lekki – albo i wcale nie lekki – niesmak. Widzimy całą paletę XVIII–wiecznego brudu, potu i zgnilizny. Widzimy przepocone ubrania i plamy brudu na skórze mijanych ludzi, świecące od potu ogorzałe twarze przechodniów i zatęchły, stary brud ukryty pod drogimi i ciężkimi szatami arystokratów. Człowieka z naszych czasów ten smród zabiłby od razu, nie miałby czym oddychać. Przeżyć mógłby tylko tam, gdzie nie byłoby ludzi. Gdzie byłoby czyste powietrze, wolne od ludzkich wyziewów. Można powiedzieć, że ten film śmierdzi.
Ale będąc sprawiedliwą muszę przyznać, że obejrzenie tego dziełka było dla mnie ciekawym doświadczeniem. I choćby z tej racji mogę go polecić – żeby każdy miał szansę obcować z czymś zupełnie nowym, niespotykanym. Z czymś, czego wcześniej nie było w kinie. Z grą zapachem. A może raczej z grą zapachu?