Clarka
Kenta pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa. Zawsze w kapeluszu,
okularach, pracując dla gazety. Pojawiał się tam, gdzie coś się
działo, gdzie potrzebna była pomoc człowieka o nadprzyrodzonych
zdolnościach. I ta scena, w której rozrywa na piersi swoją białą
koszulę, odsłaniając strój superbohatera ze sławetnym S,
symbolizującym nadzieję roku Kal-Ela. Typowy superbohater o
kwadratowej szczęce i mięśniach twardszych od stali. Tak
wyglądają moje skojarzenia z Supermenem. W końcu też miałam
okazję zobaczyć nową produkcję Zacka Snydera, która jakiś
czas temu weszła do kin.
O ile
zmierzając do sali kinowej, w mojej głowie rodziły się obrazy
kina akcji, mordobicia i ogólnego kultu superbohatera, o tyle sie
pomyliłam. Akcja rozkręca się bardzo powoli, z namaszczeniem wręcz
ukazując kolejne etapy dojrzewania dzieciaka i radzenia sobie z
mocą, którą posiada jako jedyny homo sapiens. Nie doświadczymy tu
brutalnych scen i demonstrowania siły, nie licząc ostatnich 30
minut filmu, ale nie czuję pustki po seansie.
Snyder
stara się nam przedstawić genezę narodzin superbohatera. Z jednej
strony mamy obcego o nadnaturalnej mocy, a z drugiej mężczyznę
trzymającego się zasad wpojonych mu przez ziemskiego ojca. Nie
wychylaj się, ludzie jeszcze nie są gotowi na poznanie prawdy.
Jesteś inny, oni tego nie zaakceptują. Taka jest prawda, ludzie
boją się tego co nieznane i niszczą odmienność.
Minusem
może być tutaj sama postać Supermena, jego bierność w
podejmowaniu decyzji, gdzie każde kolejne działanie jest wynikiem
czyichś rad albo sugestii, czy wręcz, można by rzec, rozkazów,
swoisty męczennik działający w dobrej sprawie. Henry Cavill gra
bohatera wycofanego, anemicznego, zmagającego się z własnymi
demonami, nie potrafiącego wziąć spraw we własne ręce. Nie
prezentuje tutaj bohatera żywiołowego, konkretnego ani
stereotypowego. Ta pozbawiona humoru, poważna ekranizacja wzbudza w
widzach emocje, skłania do przemyśleń, choć nie sprosta
wymaganiom każdego kinomaniaka.
Obraz
przedstawia nie tylko genezę powstania jednego z najbardziej
rozpoznawalnych symboli, ale skupia dużą uwagę na relacjach międzyludzkich, na więziach i konsekwencjach pewnych decyzji, które
podejmujemy, na dorastaniu, akceptacji i odpowiedzialności.
Nagminnie jest także wprowadzany, tak jak i w innych produkcjach
ostatnich lat, motyw niszczenia planety Ziemi przez ludzi. Moim
zdaniem jest to jedno z ważniejszych przesłań, na które
powinniśmy w końcu zwrócić uwagę. Duże nawiązanie widać tu
także do ataków z 11 września.
Momentami
film przypominał mi w swojej obrazowości Thora (walka Supermena z
Faorą i jej pomocnikiem), a także sceny z Matrixa (starcie Kala z
Zodem).
Na
duży plus zasługuje ścieżka dźwiękowa, efekty specjalne,
a także wspaniałe lokacje i niezapomniane widoki.
Tak
więc produkcja jak najbardziej godna polecenia zarówno dla fanów
superbohatera, jak i tych, którzy preferują kino trochę bardziej
wymagające. Pomimo supermocy, wybuchów i odwiecznych konfliktów,
doświadczymy również człowieka pogrążonego w rozterkach,
zagubionego i cierpiącego, który znajdując się w obcym miejscu,
czując swoją inność stara się wpasować i odnaleźć siebie w
świecie, do którego nijak nie pasuje.