Superman to najpopularniejszy i zarazem najstarszy bohater ze stajni wydawnictwa DC Comics. Pierwszy raz postać ta pojawiła się w Action Comics #1 18 kwietnia 1938 roku, dlatego śmiało można mówić o wiekowości tego bohatera. Superman doczekał się licznych komiksów, filmów, gier, gadżetów, wpisał się w kanon fantastyki i nadal pozostaje jednym z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych jej reprezentantów. Osobiście widziałam większość filmów oraz seriali opowiadających historię człowieka z wielkim S. Kiedy świat cieszył się z produkcji „Tajemnice Smallville”, ja omijałam to „dzieło” szerokim łukiem. Zresztą sytuacji komiksowego bohatera nie poprawił również film z Brandonem Routhem. Świat nadal czekał na produkcję godną herosa, która pokaże jego potencjał. I wreszcie, w 2013 roku, takie dzieło ujrzało światło dzienne – powstał „Człowiek ze stali”.
Krypton umiera. Jor-El postanawia uratować swojego pierworodnego i wysłać na najbliższą zamieszkałą planetę. Pada na Ziemię. Reszta historii jest już znana każdemu – chłopca znajduje małżeństwo Kentów i postanawia się nim zaopiekować. Pewnego dnia na Ziemię dociera jednak jeszcze ktoś – wróg Jor-Ela, generał Zod.
Każdej filmowej kreacji Supermana brakowało tego „czegoś”. Mimo że wielu aktorów (zarówno filmowych, jak i serialowych) starało się sprostać oczekiwaniom fanów człowieka w pelerynie, bardzo często ich wysiłki spełzały na niczym. Największą popularnością, przynajmniej ostatnio, cieszył się Clark Kent grany przez Toma Wellinga. Jednak najnowsza odsłona pozostawia daleko z tyłu tę serialową. Henry Cavill pokazał, jak powinien wyglądać i zachowywać się prawdziwy Superman. Nieskromnie przyznam, że irlandzki aktor okazał się strzałem w dziesiątkę. Nareszcie tchnął w Supermana życie – ten heros przestał być tylko latającym bohaterem, który ma laser w oczach i nie imają się go żadne kule. Dostał duszę. A dla widza nadanie bohaterowi ludzkich rysów jest bardzo ważne.
Prawdę powiedziawszy, bałam się tej produkcji – że znowu okaże się kataklizmem. Mimo że za reżyserię zabrał się Zack Snyder – moje obawy nie zmalały. Kiedy usłyszałam, że w roli głównej obsadzono Cavilla, uspokoiłam się. Znam tego aktora z wielu filmów i bardzo dobrego serialu („Dynastia Tudorów”). Wiem, że potrafi grać. Jednak klątwa Supermana nie umiera, wzięcie na warsztat właśnie tej postaci jest bardzo ryzykowne. Jednak śmiało mogę napisać, że tym razem nareszcie się udało. „Człowiek ze stali” to kino na bardzo wysokim poziomie.
Przedstawienie Supermana jako człowieka, który ma problemy, boi się, stara pogodzić swoją moc z ziemskim życiem i, co najważniejsze, pokazanie go na rozstaju dróg, kiedy musi wybrać odpowiedni kierunek, urzeczywistnia tę postać, powoduje, że Superman przestaje być odległy, a dostrzegamy w nim normalnego człowieka. Nie wymuskanego pięknisia w pelerynce, ale prawdziwą osobę, która ma uczucia, dzięki czemu jest nam bliska.
Do tego wszystkiego dochodzi rewelacyjna gra aktorska – nie tylko Henry’ego Cavilla, ale każdego aktora spotkanego w tej produkcji. Russell Crowe został wprost stworzony do tej roli. Amy Adams nadała Lois Lane jakiegoś kolorytu, charakteru. Nareszcie polubiłam tę postać. A główny antagonista, cóż – potrafi przekonać widza, że to, co robi wcale nie jest takie złe.
Nie wolno zapomnieć o efektach specjalnych. Słowo, które w pełni oddaje ich siłę i magię to „spektakularne”. Obecnie bardzo trudno jest zaskoczyć czymś widza, pokazać coś, czego jeszcze nie widział. Może „Człowiek ze stali” nie odkrył niczego nowego, jednak w bardzo realistyczny sposób pokazano wiele rzeczy. Krypton to jedno wielkie dzieło sztuki. Długo nie zapomnę scen rozgrywających się właśnie na tej planecie.
O muzyce nie trzeba dużo pisać. Hans Zimmer to marka sama w sobie – wszystko, czego dotknie, a raczej wszystko, co skomponuje, zamienia się w złoto. I nie inaczej jest w tym przypadku. Muzyka świetnie oddaje klimat filmu i warto ją mieć w swojej kolekcji ścieżek dźwiękowych.
„Człowiek ze stali” to najlepszy blockbuster, jaki widziałam w tym roku. Bije „Iron Mana” i „Batmana” na głowę. Nie jest nudny, przewidywalny i infantylny, wręcz przeciwnie. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana komiksowych uniwersów. Mogę śmiało stwierdzić, że bije większość produkcji Marvela na głowę.