Był okres kiedy komedie romantyczne wyrastały jak grzyby po deszczu. Ich ilość świadczyła o poziomie, który sobą reprezentowały. Z worka przeciętności i częstej tandetności wyłowienie czegoś naprawdę wartego uwagi było trudne. W końcu filmowcy wzięli na wstrzymanie. Skupiając się na konkretach sprawili, że humorystyczne opowieści z miłosnym zabarwieniem nabrały odpowiedniej formy, która w pełni usatysfakcjonuje średnio wybrednego widza. Uwagii tych naprawdę wymagających, produkcje te nie przyciągają. Dobrze, że prawdziwych koneserów jest nadal jeszcze garstka.
Premiera filmu „Dziewczyna mojego kumpla” swoim pojawieniem się nie skusiła mnie na odwiedzenie kina. Dlaczego się tak stało, trudno powiedzieć. Po kilku miesiącach wydanie DVD trafiło w moje ręce i postanowiłem dać mu szansę. Co prawda w zanadrzu miałem inne plany, jednak zdecydowałem je zmienić, aby w domowym zaciszu obejrzeć kolejną propozycję amerykańskich magików kina. Przeglądając pełny spis osób uczestniczących w produkcji „Dziewczyna mojego kumpla” poszukiwałem jednego nazwiska – Judd Apatow. Mam ogromną awersję do jego filmów, które kwituje zawsze jednym i tym samym hasłem – kolejny film dla kretynów. Ku mojemu niezmiernemu szczęściu osobnik ten nie widniał na liście płac. Za to znalazł się reżyser Howard Deutch, który stworzył między innymi „Jeszcze bardziej zgryźliwi tetrycy” czy „Jak ugryźć 10 milionów 2”. W obsadzie mocno zauważalna jest świeżość aktorska, objawiająca się młodym pokoleniem – Jason Biggs, Dane Cook, Kate Hudson.
Otwarcie należy przyznać, że w komediach romantycznych zostało wszystko powiedziane, różnią się tylko one sposobem przekazu. W tym przypadku mamy pewne urozmaicenie. Postać Tanka (Cook), jednego z głównych bohaterów, zamiast przyciągać kobiety, odrzuca je od siebie. Na domiar to nie hobby, lecz dodatkowe, dobrze płatne zajęcie. Porzuceni mężczyźni wynajmują go, aby swoim bezczelnym, aroganckim i nagannym zachowaniem zniechęcił kobiety, które biegiem wracają do poprzedniego partnera. Genialna technika, iście warta opatentowania. Jednak co się stanie jeśli ta metoda nie zadziała i dziewczynie spodoba się styl Tanka. Problem nabierze niemałych rozmiarów, kiedy o pomoc zwróci się jego najlepszy przyjaciel Dustin (Biggs). Jest nieszczęśliwe zakochany w Alexis (Hudson), która niedawno dała mu sromotnego kosza. Dla Tanka to normalne, jak każde inne zlecenie, tak zwana bułka z masłem. Rzeczywistość okazuje się całkowitym tego przeciwieństwem, bo napotyka nieoczekiwany opór.
Scenariusz „Dziewczyny mojego kumpla” sypie z rękawa ostrymi dowcipami, które pomimo swojej ciętości mocno rozśmieszają. Jak na komedię romantyczną historia wciąga, chociaż jej koniec jest nietrudny do przewidzenia – domena znana z tego gatunku filmowego. Frywolna opowieść posiada, mocno nieukryty, morał. To niewątpliwie twardy plus, chociaż z ręką na sercu muszę przyznać, że rażących minusów nie doświadczyłem. Często pod osłoną poskramiacza kobiecych serc, kryje się sentymentalny, czuły mężczyzna, który boi się zrzucić lśniącą zbroję drzemiących w nim uczuć. Fajnie zostali dobrani aktorzy, pośród których Kate Hudson - córeczka słynnej Goldie Hawn, błyszczała najjaśniej. Znany z kultowego „American Pie” Jason Biggs, zawiódł swoją niezdarnością, tworząc z siebie chłopczyka do bicia.
„Dziewczyna mojego kumpla” jest przykładem kina lekkiego, łatwego i przyjemnego, utrzymanym na dobrym poziomie. Bez fajerwerków, zbędnych ubarwień i przesadnej słodyczy to mile spędzone sto minut, do obejrzenia których zapraszam bardzo serdecznie.