„Munio: Strażnik Księżyca” to na pierwszy rzut oka kolejna z wielu animacji mniejszych lub większych zagranicznych wytwórni, których produkcje co chwila pojawiają się w Polsce. Plakat, z którego niepozornie spogląda stworek przypominający hybrydę postaci z „Avatara” Jamesa Camerona i disnejowskiego Sticha nie bardzo zapada w pamięć i niezbyt nakłania do odwiedzenia owego stworka w kinie. Nie ma jednak co dawać się zwieść pierwszemu wrażeniu, bo „Munio: Strażnik Księżyca” to podobnie jak „Kubo i dwie struny” czy „Mały Książę” piękna opowieść przywracająca wiarę w bajkową magię i to wcale nie serwowaną nam przez amerykańskich gigantów takich jak Disney.
W bajkowej krainie zamieszkałej przez najróżniejsze stworki nadchodzi dzień wyboru strażników Słońca oraz Księżyca. Te dwie funkcje są najbardziej zaszczytnymi wyróżnieniami w całej krainie, gdyż strażnicy mają za zadanie strzec Słońca i Księżyca oraz harmonii pomiędzy nimi. Na strażnika Słońca zostaje wybrany waleczny heros Stalon, zaś na strażnika Księżyca ku zaskoczeniu wszystkich zostaje powołany beztroski psotnik Munio, który zdaje się wcale nie być zadowolony z zaszczytnego wyróżnienia. Zły mag Nekros postanawia jednak wykorzystać okazję wyboru niespodziewanego i niekompetentnego strażnika Księżyca i obmyśla straszny plan przejęcia władzy nad Słońcem i Księżycem. Plan maga się powodzi, a Munio wraz ze słonecznym strażnikiem i woskową dziewczyną Glim, wyrusza naprawić swój błąd i przywrócić porządek w magicznej krainie, zanim Słońce i Księżyc ulegną zniszczeniu, a wraz z nimi cały świat.
„Munio: Strażnik Księżyca” to film, który ogląda się z wielką radością i zainteresowaniem. Francuska animacja, która trafiła do Polskich kin po ponad dwóch latach od światowej premiery, okazała się warta oczekiwania, urzekając zarówno wizualnie, jak i fabularnie. Choć na początku, nie ma co ukrywać, podchodziłam do tego filmu z lekką rezerwą, spodziewając się kolejnego mało apetycznego w odbiorze tworu z kiepską warstwą wizualną, jednak szybko i z radością zmieniłam zdanie. Wizualnie jest naprawdę porządnie, magiczna kolorowa kraina zachwyca, a i jej mieszkańcy są zróżnicowani i przyjemni dla oka, nie wyglądając jak kolejna wersja Minionków czy ostatnio prawie bliźniaczo do siebie podobnych księżniczek Disneya, jak Roszpunka czy Elsa. Jeśli chodzi o same postacie to mimo tego, że planeta wygląda podobnie do Ziemi, zamieszkują ją fascynujący bohaterowie niebędący ludźmi a magicznymi stworkami ze świata nocy lub dnia, które w zależności od gatunku wyglądają inaczej, z lekka przypominając ludzi lub zwierzęta nam znane, choć wykreowane w nowej magicznej odsłonie. Co pozytywnie zaskakuje, twórcy przyłożyli się nie tylko do wykreowania w bajce Munia oraz jego dwójki towarzyszy czy czarnych charakterów, ale również poświęcili uwagę i dopracowali inne poboczne postacie, które na ekranie czasem występują dosłownie przez chwilę, jednak i tak urzekają wyglądem.
Fabuła animacji na pewno wciągnie młodszych widzów, nie pozwalając przy tym nudzić się dorosłym, bo choć koniec jest z góry znany, to przygody bohaterów są ciekawe i przepełnione magią. Wprawdzie znów pojawia się schemat stary jak świat, gdzie niepozorny bohater musi stoczyć walkę ze złem, po raz kolejny udowadniając, że dobro zawsze zwycięża, to jednak ja w wydaniu „Munia: Strażnika Księżyca” bez narzekania to kupuję. Pojawiają się fajni bohaterowie, jest morał, fantastyczna kraina oraz wplatanie elementów z różnych wierzeń jak reinkarnacja, wąż jako symbol kuszenia czy walka tytanów. Wszystko dopełnione zaś jest przyjemną muzyką i nieźle dobranym polskim dubbingiem, gdzie możemy usłyszeć m.in. Olgę Kalicką, Mikołaja Roznerskiego czy Jacka Kawalca.
„Munio: Strażnik Księżyca” to jedna z lepszych animacji, jakie miałam okazję oglądać w kinie w ostatnim czasie. Twórcy dobrze wykorzystali potencjał, tworząc pełną magii produkcję dla małych i dużych widzów.