Ekranizacje komiksów w ostatnich latach sypią się jak z rękawa. Zresztą historie obrazkowe to źródło niekończących się materiałów na film. Mimo to, wśród ekranizacji opartych na podstawie tych popularnych książeczek, znalazło się niewiele ciekawych pozycji. Do najlepszych z nich należą „300”, „Hellboy” czy „Batman”, ale ten w reżyserii Nolana. Natomiast gniotów jest już o wiele więcej, by daleko nie szukać: „X-men”, „Incredible Hulk”, „Powrót Supermana” czy „Spiderman”, co oczywiście nie oznacza, że nie były to produkcje przynoszące bardzo duże zyski, ale ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Z tego punktu bardzo trudno ocenić jak dobrym filmem jest „ Southland Tales”, który powstał na podstawie komiksu o tym samym tytule. Trudno, ponieważ osoba, która nie zna komiksu będzie miała spory problem ze zrozumieniem fabuły filmu, a to już jest duży minus…
Akcja filmu rozgrywana jest w Stanach Zjednoczonych, które do złudzenia przypominają Orwellowski „1984”, w którym społeczeństwo jest na każdym kroku kontrolowane i monitorowane. Wszystko to dzieje się w wyniku zamachu, kiedy to na terenie USA terroryści odpalają bombę atomową. Od tego momentu społeczeństwo amerykańskie jest inwigilowane, a aby zwiększyć skuteczność kontroli w Dzień Niepodległości ma zostać uruchomiony specjalny system komputerowy, który będzie w stanie w pełni monitorować poczynania obywateli kraju. W samo centrum tego wydarzenia zostają rzuceni: Boxer Santaros – gwiazda kina akcji cierpiąca na amnezję, Krysta Kapowski – gwiazda filmów porno, oraz policjant Roland Taverner, który nieświadomie staje się kluczem do rozwiązania spisku, sięgającego najwyższych szczebli amerykańskiego rządu.
Jak już wspomniałem na wstępie, kluczem do zrozumienia fabuły jest znajomość komiksowego pierwowzoru, który składa się z sześciu części, a z którego zekranizowano tylko dwie ostatnie. Przyznam szczerze, że po komiks sięgnąłem dopiero po zobaczeniu filmu, co tylko pokazało, że w filmie nie poruszono wielu istotnych wątków, dzięki którym po obejrzeniu filmu widz byłby o wiele mądrzejszy. Inną kwestią pozostaje to, że „Southland Tales” jest ewidentnie kierowany do wybranej rzeszy widzów, czyli fanów komiksu.
Mimo tej istotnej wady „Southland Tales” intryguje i wciąga formą, w jakiej został zrealizowany. Już od pierwszych minut filmu widać, że reżyser stara się nam przekazać jak najdokładniej komiks, często zaczynając kolejne sceny od rysunkowego pierwowzoru, który płynnie przechodzi w „ludzki” obraz. Ponadto miejsca, w których rozgrywa się akcja, są niemal dokładnie odwzorowane z komiksu, przez co odnosi się wrażenie, że ogląda się historyjkę obrazkową, a nie film. Dobór obsady wydaje się również być trafionym. Od gwiazd kina Dwayne Johnsona i Seana Williama Scotta, przez gwiazdy muzyki Justina Timberlake’a i Mandy Moore, po serialową gwiazdkę Sarę Michelle Gellar. Wszyscy wykonali kawał dobrej roboty. Bardzo pozytywnie zaskakuje zwłaszcza Timberlake, który jest narratorem nadającym bieg akcji, a jego głos idealnie wpasowuje się w sztampową historyjkę.
„Southland Tales” jest filmem dla wybrednego widza, w którym o odpoczynek i relaks jest naprawdę trudno. Szalona fabuła, akcja, pokręcone wstawki musicalowe i nieszablonowi bohaterowie tworzą niezwykle kiczowaty, a zarazem rzadko spotykany klimat. Z tego powodu trudno o jakąkolwiek ocenę tego filmu, bo z jednej strony podoba się sposób jego realizacji i poprowadzenie fabuły, a z drugiej nie znając komiksu można całkowicie się pogubić i zniechęcić. Jako ekranizacja historyjki obrazkowej spisuje się naprawdę dobrze i zdecydowanie przerasta masowe produkcje ze stajni Marvela, ale brakuje mu tego czegoś, co posiadało „Sin City” Roberta Rodrigueza czy „Batman” Chrostophera Nolana. „Southland Tales” może i jest dalekie od doskonałości, ale zdecydowanie warte obejrzenia.