Lubię filmy o gotowaniu, pewnie dlatego, że sama sporo czasu spędzam w kuchni, warząc to i owo. A na dokładkę cenię sobie dobre jedzenie. Nie dziwi więc, że i „Ugotowany” Johna Wellsa musiał w końcu trafić w moje łapy.
Adam Jones to genialny, charyzmatyczny szef kuchni z dwoma gwiazdkami Michelina na koncie. Jednak przez uzależnienie od kobiet, seksu, wódy i prochów jego kariera wyhamowała. Po przeprowadzonym na własną rękę detoksie i trzyletnim odpokutowaniu grzechów przy otwieraniu miliona ostryg Adam planuje wielki powrót i zdobycie świętego Graala kucharzy – trzeciej gwiazdki Michelina. Jones przyjeżdża więc do Londynu, przekonuje dawnego przyjaciela do objęcia kuchni w jego restauracji i dzieli i rządzi jak prawdziwy cesarz. Tempo, krzyki i latające talerze, to kuchenna codzienność. Przy okazji walki o kulinarną doskonałość, Adam musi też rozliczyć się z przeszłością oraz ułożyć sobie na nowo życie.
Jak widać fabularnie „Ugotowany” nie jest jakimś przełomowym dziełem. Mam wrażenie, że to wszystko już było – jak nie w komediach romantycznych to w kulinarnych show różnej maści, które licznie pojawiają się na ekranach TV. Niemniej jednak, mimo schematycznej i przewidywalnej fabuły (nawet lekko otwarte zakończenie nie pozostawia wiele dla wyobraźni), „Ugotowanego” ogląda się bardzo przyjemnie.
Siłą obrazu Wellsa są przepiękne zdjęcia – jedzenie to prawdziwy majstersztyk. I trzeba przyznać, że oglądanie „Ugotowanego” na czczo to prawdziwy masochizm, bo jedzenie wygląda jak ze stron kulinarnego czasopisma. Język ucieka, tam gdzie przysłowiowo powinien, ślinianki pracują intensywnie, a człowiek żałuje, że nie może choćby poczuć zapachu, tego, co pojawia się przed oczami. Dla mnie to, co wychodzi spod rąk kucharzy, jest przyczyną wizualnego orgazmu. I mimo że bardziej przyjemny w obejściu wydaje mi się „Szef” Jona Favreau i to do niego właśnie częściej będę wracać, to wizualnie większe wrażenie robi mi na mnie właśnie „Ugotowany”.
Aktorsko też jest na poziomie. Bradley Cooper w roli chorobliwie ambitnego aroganckiego i niepanującego nad gniewem Adama sprawdza się genialnie. Wszystko wygląda tak, jakby było skrojone na miarę. Nie czuć żadnego rozdźwięku między aktorem i odtwarzanym przez niego bohaterem. Nic nie jest sztuczne, nawet rzucanie obelgami i talerzami. Reszta aktorskiej drużyny stoi w lekkim cieniu Coopera. Nie zrozumcie mnie źle, wszyscy odwalili kawała dobrej roboty, ale nawet Sienna Miller, która jak najbardziej jest na swoim miejscu, jest zdecydowanie bledszą postacią niż szef Coopera.
Na płycie dodatków zbyt wiele nie ma. Oczywiście zwiastuny i zapowiedzi, ale to już norma. Do „Ugotowanego” dodano jednak książeczkę i to całkiem przyjemnych rozmiarów, w której znajdziemy między innymi fotosy z filmu, czy historię motywu jedzenia i gotowana w kinie.
Z „Ugotowanym” na pewno warto spędzić czas – 100 minut mija niepostrzeżenie. Głębi nie ma co się spodziewać, ale rozrywka jest na całkiem niezłym poziomie.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.